... Będziesz miłował Pana, Boga swego, z całego serca swego i z całej duszy swojej,

i z całej myśli swojej, i z całej siły swojej, a bliźniego swego, jak siebie samego.

Łuk. 10:27

Dlaczego nie lubię teorii Freuda i wszystkiego, co na niej zbudowano

 

Teoria Freuda ma charakter de­te­r­ministyczny, i siłą rze­czy taki cha­ra­kter mają wszystkie teorie na niej bu­­dowane. Także infantylne i na­der ma­ło oryginalne po­my­sły tzw. psy­cho­logów chrześcijańskich.

Dlaczego nie lubię de­ter­mi­ni­z­mu? Bo wyklucza wol­ną wolę czło­wie­ka, jego odpowiedzialność za swo­je czy­ny, a także wielkość mocy Bo­żej, która potrafi w czło­wieku wszy­stko zmienić.

Co głębiej myślący „chrze­ś­ci­jań­s­cy psychologowie” pró­bują wpraw­dzie kon­cy­po­wać, że człowiek je­d­nak po­winien panować nad swoimi my­­ślami i czynami, nie­mniej jednak twie­rdzą, iż jest mu do tego po­trze­b­na wła­śnie znajomość swej nie­świa­­do­mo­ści (czy też świa­do­mość prze­szłości). Przypomina to tłu­ma­cze­nia dzisiejszych wróżek, że ich wróż­by w ża­dnym razie nie ma­ją czło­wieka sta­wiać wobec nie­u­chron­nej przy­szło­ści, lecz mo­ty­wo­wać go do pra­cy nad so­bą i napa­wać opty­mi­z­mem. Logika zaiste go­d­na post­mo­de­r­nizmu - bo i wilk jest sy­ty, i ow­ca pozostaje cała. W nie­po­­kor­nej gło­wie kołacze tylko takie py­tanie: w jaki spo­sób do pra­cy nad so­bą mo­że motywować coś, na co nie ma­my wpły­wu i co nieunik­nio­ne?!

Według propozycji „chrze­ś­cijań­skich psychologów” do­świadczenia lat dziecięcych determinują to, kim je­s­teś­my, stąd też wszelka zmiana w ży­ciu musi się do­ko­ny­wać poprzez ana­lizę zapomnianych bądź nie­u­świa­da­mia­nych faktów z prze­szło­ś­ci. Teza ta, nigdy zresztą nie­do­wie­dzio­na (o ile w dziedzinie psy­cho­lo­gii można cze­go­kolwiek dowieść), po­zostaje w ostrej sprzeczności ze sta­nowiskiem Biblii.


Determinizm wyklucza wol­ną wolę człowieka,
jego odpowiedzialność
za swoje czy­ny,
a także wielkość mocy Bożej,
która potrafi w człowieku wszystko zmienić...


Chrześcijańscy psychologowie chcie­liby, abym gdy zgrze­szę, po­wie­działa sobie: „Stało się tak dla­te­go, że mój ojciec był taki, a matka ta­ka, poza tym spotkało mnie to i to”. Nie potrafią jednak odpo­wie­dzieć na py­tanie, skąd pewność, że ta­ki wpływ istnieje. Pe­w­no­ści otóż nie ma żadnej, bo mocno uogól­nia­jąc: dzieci z ko­cha­jących, zdrowych rodzin bywają najgorszymi łot­ra­mi, a serce na dłoni miewają osoby, któ­re wzrastały w naj­gorszych warun­kach. Co zaś do kompleksu Edy­­pa, to trudno o bardziej niedo­rzecz­ną kon­cepcję. (A na mar­gi­nesie: czy to na­prawdę po chrze­ś­ci­jań­sku z na­szej stro­ny do­szu­kiwać się na siłę źdźbła w oku ro­dziców, gdy w na­szym własnym tkwi gruba bela?).


Według „chrześcijańskich psychologów”
wszelka zmiana w życiu
musi się do­ko­ny­wać
poprzez analizę zapomnianych bądź nie­u­świa­da­mia­nych
faktów z przeszłości...


Nie umieją też odpowiedzieć, co z takiej ana­lizy wynika dla mojego dalszego życia. Bo dla mo­je­go dal­sze­go życia nie wynika z niej do­kład­nie nic. Za­le­ż­nie od kon­kret­ne­go psychologa będę mu­sia­ła za­sto­so­wać ta­ki czy inny powrót do prze­szłości, co nijak je­d­nak nie wpły­nie na moją skłonność do grze­chu.

Żarliwi obrońcy analizy cudzych błę­dów i zadanych nam krzywd pró­bu­ją wskazywać, że taka analiza mo­że nas uchronić przed na­śla­do­wa­niem ich złego przykładu. Cóż, nie będę się rozpisywać, jak cu­do­w­ną pożywką dla na­szej cielesności jest rozpamiętywanie cudzych prze­wi­nień względem nas. Przywołam ty­lko dwa wersety bi­b­li­j­ne: „Wszy­st­ko, co byście chcieli, aby wam lu­dzie czy­ni­li, to i wy im czyńcie” (Mt 7,12). Czy uszczę­śliwiłoby nas, gdy­by nasze większe i mniejsze prze­wi­ny wobec in­nych były nieustannie przy­pominane i stawiane jako ne­ga­tyw­ny przykład nie do na­śla­do­wa­nia? „Każdy niech ba­da wła­s­ne po­stę­powanie, a wtedy będzie miał uza­sad­nie­nie chlu­by wyłącznie w so­bie samym, a nie w poró­w­ny­wa­niu siebie z drugim” (Gal 6,4).


Za­sto­so­wanie takiego czy innego
powrotu do przeszłości
nijak nie wpłynie
na moją skłonność do grzechu...


Różnica między chrześcijaninem a psychologiem po­le­ga między in­ny­mi na tym, że psycholog szuka mo­ty­wa­cji do działania w swej prze­szło­ści, a chrześcijanin bieg­nie do przo­du ze względu na Chrystusa; psy­cholog za­głębia się w swoją du­szę, a chrześcijanin patrzy na Chry­s­tu­sa; psycholog w sobie samym szu­ka siły do zmian, chrześcijanin ufnie oczekuje jej od Chrystusa.

„Jeśli ktoś jest w Chrystusie, no­wym jest stworzeniem; sta­re prze­mi­nęło, oto wszystko stało się nowe” (2 Kor 5,17). Cytowanie tego wer­se­tu w kontekście we­wnę­trz­nych pro­b­lemów chrześcijanina uchodzi w oczach „chrze­ścijańskich post­mo­de­r­nistów” za przejaw po­wie­rzcho­w­no­ści, by nie rzec prymitywizmu. Tym­czasem cy­tu­jąc ten werset ma­my na myśli nie to, że człowiek na­ro­dzo­ny na nowo nie będzie miał pro­blemów ze sobą (tj. skłon­ności do grzechu i do ulegania zakusom dia­bła), lecz to, że pośród takich pro­blemów jałowym jest od­no­sze­nie się do starego życia, do znajomości sie­bie „we­dług ciała”. Pisząc o swo­im nowym życiu, na pewno nie wo­l­nym od trosk, Paweł zaznacza:

Jedno czynię: zapominając o tym, co za mną, i zdą­żając do te­go, co przede mną, zmierzam do ce­lu, do nagrody w górze... [Flp 3,13-14].

„Porady psychologiczne”, jakich udziela apostoł swo­im pod­opie­cz­nym i duchowym dzieciom, po­zo­sta­ją zgo­dne z tym kierunkiem: Ma­my myśleć o tym, co w górze, a nie o tym, co na ziemi (Kol 3), i zwlekać z siebie sta­re­go człowieka (Kol 3,8; Ef 4,22), a nie dyskutować z nim.

Czy dzieciństwo wywiera na nas wpływ? Nikt tego nie kwe­stionuje (i wynika to z Biblii), choć można się os­t­ro spierać o zakres tego wpły­wu.

Czy nasze obecne myślenie i po­stę­powanie po­win­ni­ś­my kształtować po­przez odnoszenie się do do­świa­d­czeń z dzieciństwa? W świetle Biblii zde­cydowanie nie. Na­szym wzorem jest Chrystus, a drogą do Jego na­śla­do­wa­nia posłuszeństwo Jego Słowu (wy­nikające z naszej wia­ry w Niego i miłości do Niego).

Lekarstwem na grzech nie jest za­da­wanie sobie py­ta­nia: „Dlacze­go zgrze­szyłem”, ale: „Jak mogę grze­szyć, sko­ro Chrystus za mnie umarł?” Zadawanie sobie py­ta­nia: „Dla­czego zgrzeszyłem?” wbrew po­zorom nie przy­nie­sie „do­głęb­ne­go rozwiązania problemu”, ale nie­u­chron­nie uwikła nas w in­tro­wer­ty­cz­ną autoanalizę, która nie prowa­dzi do niczego innego jak pobła­ża­nia cia­łu.

Pisz do nas: kontakt@tiqva.pl