Dlaczego nie lubię teorii Freuda i wszystkiego, co na niej zbudowano
Teoria Freuda ma charakter deterministyczny, i siłą rzeczy taki charakter mają wszystkie teorie na niej budowane. Także infantylne i nader mało oryginalne pomysły tzw. psychologów chrześcijańskich.
Dlaczego nie lubię determinizmu? Bo wyklucza wolną wolę człowieka, jego odpowiedzialność za swoje czyny, a także wielkość mocy Bożej, która potrafi w człowieku wszystko zmienić.
Co głębiej myślący „chrześcijańscy psychologowie” próbują wprawdzie koncypować, że człowiek jednak powinien panować nad swoimi myślami i czynami, niemniej jednak twierdzą, iż jest mu do tego potrzebna właśnie znajomość swej nieświadomości (czy też świadomość przeszłości). Przypomina to tłumaczenia dzisiejszych wróżek, że ich wróżby w żadnym razie nie mają człowieka stawiać wobec nieuchronnej przyszłości, lecz motywować go do pracy nad sobą i napawać optymizmem. Logika zaiste godna postmodernizmu - bo i wilk jest syty, i owca pozostaje cała. W niepokornej głowie kołacze tylko takie pytanie: w jaki sposób do pracy nad sobą może motywować coś, na co nie mamy wpływu i co nieuniknione?!
Według propozycji „chrześcijańskich psychologów” doświadczenia lat dziecięcych determinują to, kim jesteśmy, stąd też wszelka zmiana w życiu musi się dokonywać poprzez analizę zapomnianych bądź nieuświadamianych faktów z przeszłości. Teza ta, nigdy zresztą niedowiedziona (o ile w dziedzinie psychologii można czegokolwiek dowieść), pozostaje w ostrej sprzeczności ze stanowiskiem Biblii.
Determinizm wyklucza wolną wolę człowieka,
jego odpowiedzialność
za swoje czyny,
a także wielkość mocy Bożej,
która potrafi w człowieku wszystko zmienić...
Chrześcijańscy psychologowie chcieliby, abym gdy zgrzeszę, powiedziała sobie: „Stało się tak dlatego, że mój ojciec był taki, a matka taka, poza tym spotkało mnie to i to”. Nie potrafią jednak odpowiedzieć na pytanie, skąd pewność, że taki wpływ istnieje. Pewności otóż nie ma żadnej, bo mocno uogólniając: dzieci z kochających, zdrowych rodzin bywają najgorszymi łotrami, a serce na dłoni miewają osoby, które wzrastały w najgorszych warunkach. Co zaś do kompleksu Edypa, to trudno o bardziej niedorzeczną koncepcję. (A na marginesie: czy to naprawdę po chrześcijańsku z naszej strony doszukiwać się na siłę źdźbła w oku rodziców, gdy w naszym własnym tkwi gruba bela?).
Według „chrześcijańskich psychologów”
wszelka zmiana w życiu
musi się dokonywać
poprzez analizę zapomnianych bądź nieuświadamianych
faktów z przeszłości...
Nie umieją też odpowiedzieć, co z takiej analizy wynika dla mojego dalszego życia. Bo dla mojego dalszego życia nie wynika z niej dokładnie nic. Zależnie od konkretnego psychologa będę musiała zastosować taki czy inny powrót do przeszłości, co nijak jednak nie wpłynie na moją skłonność do grzechu.
Żarliwi obrońcy analizy cudzych błędów i zadanych nam krzywd próbują wskazywać, że taka analiza może nas uchronić przed naśladowaniem ich złego przykładu. Cóż, nie będę się rozpisywać, jak cudowną pożywką dla naszej cielesności jest rozpamiętywanie cudzych przewinień względem nas. Przywołam tylko dwa wersety biblijne: „Wszystko, co byście chcieli, aby wam ludzie czynili, to i wy im czyńcie” (Mt 7,12). Czy uszczęśliwiłoby nas, gdyby nasze większe i mniejsze przewiny wobec innych były nieustannie przypominane i stawiane jako negatywny przykład nie do naśladowania? „Każdy niech bada własne postępowanie, a wtedy będzie miał uzasadnienie chluby wyłącznie w sobie samym, a nie w porównywaniu siebie z drugim” (Gal 6,4).
Zastosowanie takiego czy innego
powrotu do przeszłości
nijak nie wpłynie
na moją skłonność do grzechu...
Różnica między chrześcijaninem a psychologiem polega między innymi na tym, że psycholog szuka motywacji do działania w swej przeszłości, a chrześcijanin biegnie do przodu ze względu na Chrystusa; psycholog zagłębia się w swoją duszę, a chrześcijanin patrzy na Chrystusa; psycholog w sobie samym szuka siły do zmian, chrześcijanin ufnie oczekuje jej od Chrystusa.
„Jeśli ktoś jest w Chrystusie, nowym jest stworzeniem; stare przeminęło, oto wszystko stało się nowe” (2 Kor 5,17). Cytowanie tego wersetu w kontekście wewnętrznych problemów chrześcijanina uchodzi w oczach „chrześcijańskich postmodernistów” za przejaw powierzchowności, by nie rzec prymitywizmu. Tymczasem cytując ten werset mamy na myśli nie to, że człowiek narodzony na nowo nie będzie miał problemów ze sobą (tj. skłonności do grzechu i do ulegania zakusom diabła), lecz to, że pośród takich problemów jałowym jest odnoszenie się do starego życia, do znajomości siebie „według ciała”. Pisząc o swoim nowym życiu, na pewno nie wolnym od trosk, Paweł zaznacza:
Jedno czynię: zapominając o tym, co za mną, i zdążając do tego, co przede mną, zmierzam do celu, do nagrody w górze... [Flp 3,13-14].
„Porady psychologiczne”, jakich udziela apostoł swoim podopiecznym i duchowym dzieciom, pozostają zgodne z tym kierunkiem: Mamy myśleć o tym, co w górze, a nie o tym, co na ziemi (Kol 3), i zwlekać z siebie starego człowieka (Kol 3,8; Ef 4,22), a nie dyskutować z nim.
Czy dzieciństwo wywiera na nas wpływ? Nikt tego nie kwestionuje (i wynika to z Biblii), choć można się ostro spierać o zakres tego wpływu.
Czy nasze obecne myślenie i postępowanie powinniśmy kształtować poprzez odnoszenie się do doświadczeń z dzieciństwa? W świetle Biblii zdecydowanie nie. Naszym wzorem jest Chrystus, a drogą do Jego naśladowania posłuszeństwo Jego Słowu (wynikające z naszej wiary w Niego i miłości do Niego).
Lekarstwem na grzech nie jest zadawanie sobie pytania: „Dlaczego zgrzeszyłem”, ale: „Jak mogę grzeszyć, skoro Chrystus za mnie umarł?” Zadawanie sobie pytania: „Dlaczego zgrzeszyłem?” wbrew pozorom nie przyniesie „dogłębnego rozwiązania problemu”, ale nieuchronnie uwikła nas w introwertyczną autoanalizę, która nie prowadzi do niczego innego jak pobłażania ciału.
« poprzedni artykuł |
---|