... Będziesz miłował Pana, Boga swego, z całego serca swego i z całej duszy swojej,

i z całej myśli swojej, i z całej siły swojej, a bliźniego swego, jak siebie samego.

Łuk. 10:27

Chrześcijanie we władzy magii uczuć



„Przyjaźń ze światem to wrogość wobec Boga” (Jk 4,4; BW). Sprzeczne zarówno z logiką jak i z Biblią byłoby oczekiwanie, że jeśli mieszka w nas Ten, który „wzgardzony był i opuszczony przez ludzi” (Iz 53,3), i jeśli jesteśmy dziś Jego odbiciem na tej ziemi, to nie zostaniemy przez świat tak jak On wzgardzeni i odrzuceni. Ceną popularności pośród bezbożnych bywa zazwyczaj kompromis w sprawach wiary.
Obrazą Boga i ohydnym błędem jest tak modelować chrześcijaństwo, aby przystawało do mądrości ziemskiej. Jeśli ktoś wyobraża sobie, że Słowo Boże potrzebuje uzupełnienia ideami ludzkimi, zapomina, iż mądrość tego świata jest głupstwem u Boga (1 Kor 3,19). Przykrawanie Ewangelii z myślą o tym, by budziła zainteresowanie bezbożnych, to nieuczciwość; uzupełnianie zaś Biblii mądrością tego świata, w przeświadczeniu, że Biblia - wbrew temu, co sama o sobie twierdzi - nie jest doskonała, jest równoznaczne z wyparciem się wiary. Mimo to coraz częściej słychać o dokonywaniu tego rodzaju absurdalnych „poprawek”. Taki proceder skłania niewierzących do pogardy dla chrześcijan i ośmieszania ich, i to nie za ich podobieństwo do Chrystusa - ale za głupotę!
Okrywamy hańbą sprawę Chrystusową nie dlatego, że chrześcijaństwo jakoby nie dotrzymuje kroku współczesnej nauce (nauka z definicji nie może mieć nic wspólnego z duchowością), ale dlatego, że niezmienną prawdę Bożą usiłujemy zastąpić pseudonauką. Oto ohyda, jakiej dopuszcza się współczesne chrześcijaństwo.

Półmózgowie
W 1988 roku na dorocznym zjeździe amerykańskiego Christian Booksellers Association (Stowarzyszenia Księgarzy Chrześcijańskich) w Dallas byłem świadkiem nader bolesnego pohańbienia sprawy Chrystusowej. Na bankiecie zorganizowanym przez Evangelical Publishers Association (Stowarzyszenie Wydawców Ewangelikalnych) przemawiał Gary Smalley, autor książek i publikacji, czyniąc to w sposób humorystyczny i zajmujący. Niestety, jego mowa była zbiorem humanistycznych nonsensów, opartym w całości na rozpropagowanym przez popularną psychologię micie o lewej i prawej półkuli mózgowej, określanym przez naukowców z tej dziedziny mianem „całomózgowej półgłówkowatości” (whole-brain half-wittedness).
Byłem zażenowany na myśl o licznie zgromadzonych tam niewierzących, którzy musieli zdawać sobie sprawę, że Smalley wygłasza brednie, widzieli jednak wokół siebie setki przywódców chrześcijańskich, istną śmietankę ewangelikalnych kręgów wydawniczych, którzy gorącymi oklaskami wyrażali swą aprobatę. Byłem zły, zdając sobie sprawę, że takie wydarzenie może wpędzić obecnych przy nim niewierzących w jeszcze większy cynizm względem „chrześcijaństwa”. Co więcej, zamiast biblijnej prawdy, która wyzwala, ufnym chrześcijanom, przekonanym, że „ekspert” wie, co mówi, pakowano do głów zwodnicze, zniewalające kłamstwo.
Czyżby Gary Smalley był aż tak źle poinformowany? Onegdaj w czasopiśmie Omni pisano: „Wszyscy wiedzą, że lewa półkula mózgowa jest racjonalna, logiczna i zachodnia, prawa natomiast jest twórcza, intuicyjna i wschodnia. Wszyscy to wiedzą. Wszyscy - oprócz naukowców prowadzących badania, na które powołuje się ta cała koncepcja!” Poświęcenie i wysiłki specjalistów w zakresie badań nad mózgiem, takich jak choćby Jerre Levy z Uniwersytetu Chicagowskiego, zmierzające ku temu, by „obalić mitologię, która wytworzyła się wokół lewej i prawej części mózgu”, przyniosły jak widać mizerny efekt...
W jednym z numerów Psychology Today Sally P. Springer, współautorka książki Left Brain, Right Brain (Mózg lewy, mózg prawy) pisze: „Koncepcja, iż mózg ludzki jest podzielony na dwie półkule, z których każda wyspecjalizowała się w określonych funkcjach, wsiąkła już mocno w obiegową opinię [...] [Jednakże] wszystkie stosowane przez nas obecnie metody wskazują, że obie półkule są aktywne i biorą udział w każdej sytuacji. [...] Ci, którzy usiłują przekształcić nasze systemy nauczania wprowadzając programy odwołujące się do asymetrii mózgu, stoją na naprawdę grząskim gruncie [...] ich koncepcje nie znajdują [naukowego] oparcia”.
 

„Nazbierają sobie nauczycieli”
Co natomiast myśleć o tych, którzy reinterpretują Biblię, opierając poradnictwo chrześcijańskie na tym micie?! Drugi List do Tymoteusza 4,3-4 ostrzega: „Albowiem przyjdzie czas, że zdrowej nauki nie ścierpią, ale według swoich upodobań nazbierają sobie nauczycieli, żądni tego, co ucho łechce, i odwrócą ucho od prawdy, a zwrócą się ku baśniom”. Mamy wrażenie, że wypełnienie tego proroctwa niby fatum nawiedziło dzisiejszy kościół.
W odróżnieniu od innych, jeszcze bardziej błędnych teorii humanistycznych, które respektuje się w dzisiejszym kościele, błąd mitu o prawej i lewej połowie mózgu jest oczywisty i łatwo go obalić. Teoria ta dotyczy nie duszy, psychiki, ale organu fizycznego. To, że ludzie preferują czy używają tylko jednej połowy swego mózgu, jest pomysłem równie absurdalnym co twierdzenie, iż wykorzystujemy tylko 10% (lub mniej) mózgu, posiadamy zatem ogromny, nietknięty potencjał. Pogląd, że większość komórek mózgowych leży bezużytecznie lub że mężowie powinni „uruchomić” prawą połowę mózgu, aby porozumieć się z żonami, to niedorzeczność. Ale okazuje się, że takie mity, przybrane w chrześcijańską terminologię, przemawiają do cielesnego umysłu mocniej niż biblijna prawda.
Zamiast czystej nauki przemówienie Gary'ego Smalleya zaoferowało słuchaczom zbiór zabawnych anegdot prezentujących bardzo uproszczone spojrzenie na problemy relacji między małżonkami. Wszystko miał wyjaśniać mit, iż mężczyźni mają rozwiniętą lewą połowę mózgu, podczas gdy kobiety prawą. Smalley zaproponował rozwiązanie: malowanie „emocjonalnych obrazów słownych”, mających rzekomo pobudzać tę śpiącą prawą część męskiego mózgu i pozwalających porozumieć się z przeważającą u żony prawą stroną. Nie było w tym żadnej wartości duchowej, żadnej nauki ze Słowa Bożego. Mężczyźni i kobiety zostali odmalowani jako mechanizmy reagujące na bodźce, u których brak miłości i przebaczenia jest po prostu wynikiem trudności w porozumiewaniu się na skutek braku synchronizacji pomiędzy półkulami mózgowymi.
Jedynym odniesieniem do Pisma była wzmianka na końcu przemówienia, iż zjawisko myślenia prawą i lewą półkulą zostało naświetlone po to, abyśmy mogli wypełnić napomnienie z piątego rozdziału Listu do Efezjan: aby mężowie miłowali swoje żony. Potem Smalley modlił się. Po raz pierwszy w życiu nie zamknąłem oczu i nie byłem w stanie dołączyć. Obrazą Boga wydało mi się łączenie Jego imienia ze zwodniczą, szkodliwą mieszaniną dezinformacji i popularnej psychologii, w oczekiwaniu, iż za jej pośrednictwem doznamy od Niego błogosławieństwa.
Przemówienie Smalleya opierało się na jego książce The Language of Love (Język miłości; Focus on Family, 1988), napisanej wspólnie z Johnem Trentem i rozprowadzanej przez Word Books. Poczytne czasopismo Focus on Family z listopada 1988 roku przedrukowało czwarty jej rozdział, przekazując setkom ufnych chrześcijan takie na przykład kłamliwe twierdzenia: „Posługując się mocą emocjonalnych obrazów słownych w celu odemknięcia prawej połowy swego mózgu, mężczyzna może zignorować »fakty« i osiągnąć niezakłócone porozumienie z kobietą. [...] Jeżeli kobieta oczekuje autentycznie głębokiego porozumienia ze swym mężem, to  musi ożywić prawą połowę jego mózgu. [...] Bez wątpienia cały świat wielobarwnego porozumienia czeka na tych, którzy nabędą umiejętności łączenia obu stron mózgu”.
W książce Smalleya i Trenta trudno znaleźć jakieś odnośniki do Pisma. Te, które w niej jednak odnajdziemy, służą wyłącznie próbie uprawomocnienia zwodniczego humanizmu prezentowanego w książce. Dowiadujemy się na przykład, iż prorok Natan uczynnił prawą stronę mózgu króla Dawida przez użycie „emocjonalnego obrazu słownego, co doprowadziło do zmiany dziejów królestwa i odbiło się echem przez całe wieki [...] [Dawid] został zmuszony [...] do tego, aby czuć...” I kto tutaj trywializuje Pismo!

Egocentryczne cyborgi
W ten oto sposób  technika (w tym wypadku uczynnianie prawej półkuli mózgowej i rozniecanie uczuć poprzez „obrazy słowne”) nie tylko staje się kluczem do rozwiązania problemu, ale i ignoruje sumienie i prawdę, stawiając na  uczucia. Technika skupia się na „ja”, uniezależniając się od Ducha Świętego, który przekonuje o grzechu, i od mocy prawdy, która dociera do sumienia. Nie ma tu miejsca na moralne zobowiązanie, motywacja zaś nie opiera się na bojaźni Bożej i Bożej miłości, lecz jest zorientowana wyłącznie na uczucia i doświadczenie. Fakt pewnej skuteczności tego typu technik (np. placebo) czyni je tym bardziej niebezpiecznymi.
Książka Smalleya wskazuje wprawdzie na konieczność dobrego porozumienia, oferuje jednak zarazem pseudoduchowość opartą na uczuciach i nie mającą związku z prawdą. Jedyna „wiara”, jaką się nam proponuje, jest niezależna od faktów, a zatem tym podatniejsza na dalsze zwodzenie. W kościele coraz częściej karmi się nas popularną psychologią z chrześcijańską nalepką, pozbawioną właściwie biblijnej treści. Myślący niechrześcijanie rozpoznają, że to czysta fikcja, i z tego powodu odwracają się od chrześcijaństwa i Ewangelii.
Spójrzmy do miesięcznika AHP Perpective z października 1988 roku, wydawanego przez Association for Humanistic Psychology (Towarzystwo Psychologii Humanistycznej): „Chrześcijanie twierdzą, że wiedzą, iż Chrystus umarł za ich grzechy, ponieważ doświadczają ulgi i nowego życia, gdy »przyjmują Jezusa jako Pana i Zbawiciela«. Nie dociera jednak do nich, że poczucie takiej odnowy w naturalny sposób towarzyszy pozbyciu się wyrzutów sumienia oraz doświadczeniu akceptacji, niezależnie od tego, czy wiara, która doprowadza nas do tej nowej wolności, jest oparta na fakcie, czy na fikcji”.
To uzasadniona krytyka spsychologizowanego i egotycznego chrześcijaństwa, opartego na uczuciach, chrześcijaństwa, które swe istnienie uzasadnia nie poprzez odwołanie się do prawdy, lecz w ten sposób, iż podaje się za narzędzie osiągnięcia bardziej pozytywnego obrazu siebie oraz większego poczucia samoakceptacji i własnej wartości. Takie jednakże „chrześcijaństwo” nie ma prawa stawiać się ponad innymi metodami humanistycznymi, które dają podobne rezultaty, działając na zasadzie placebo. Zwulgaryzowana „psychologia chrześcijańska” tworzy dla obecnego pokolenia grunt do wielkiego upadku. Jedyna nadzieja w powrocie do zdrowej nauki.

Wiara narzędziem samorealizacji?
W tym samym numerze AHP Perspective zwraca też uwagę: „Wielu z nas wzrasta w małej świadomości - bądź w ogóle bez świadomości - tego, jak często i w jak wielkim stopniu dostosowujemy nasze postrzeganie tak, aby znaleźć miejsce dla swoich potrzeb akceptacji, pochwały i przynależności”. To z pewnością ważka uwaga. Tym dziwniejsze więc, że właśnie te „potrzeby” są dziś w kościele stawiane ponad obiektywną prawdą, a służenie im stanowi trzon większości „chrześcijańskiej” psychologii. Zastępowanie solidnej biblijnej egzegezy najnowszymi kaprysami psychologii zrodzi nowe pokolenie „chrześcijan”, którym wiara służy do polepszania samopoczucia. Nawet jeśli wiara ta zdoła czasowo podreperować ich małżeństwo, to nie ma w sobie żadnej moralnej, duchowej, biblijnej wartości. Taka wiara zawiedzie, gdy nadejdzie prawdziwy kryzys.
O popularności i zgubnym wpływie tych fantastycznych teorii humanistycznych w kościele świadcy fakt, iż księgarnie chrześcijańskie w Ameryce zamówiły 100 000 egzemplarzy książki Smalleya, i to jeszcze zanim się ukazała! A jednak ta książka, wydana przez jednego z najbardziej poważanych i najbardziej wpływowych przywódców chrześcijańskich [Focus on Family to organizacja Jamesa Dobsona - przyp. red.], dostarcza milionom fałszywej nadziei, sugerując, że powodem problemów małżeńskich nie są złe, samolubne serca małżonków, lecz fakt, iż nie potrafią oni właściwie komunikować swych uczuć. Choć problem porozumiewania się ma swoją wagę, to relacje w małżeństwie zależą nie tylko od umiejętności komunikowania uczuć, ale przede wszystkim od oddania się tej drugiej osobie, opartego na prawdzie Bożej.
Jezus potrafił komunikować to, co chciał, w doskonały sposób, a jednak całe tłumy słyszały Jego przypowieści (Smalley twierdzi, że przypowieści miały na celu pobudzenie prawej półkuli mózgowej), doświadczały Jego cudów - a mimo to odrzuciły Go. Został ukrzyżowany przez tych, których uzdrawiał, karmił i nauczał, bo nie chcieli przyjąć Jego napomnienia: „Jeżeli wytrwacie w słowie Moim, prawdziwie uczniami Moimi będziecie i poznacie prawdę, a prawda was wyswobodzi” (J 8,31-32). Tej prawdy książka Smalleya nie zawiera.
Nie wzruszajmy ramionami i nie wracajmy do swoich spraw, gdy widzimy, jak oczywiste i poważne błędy zawierają wystąpienia chrześcijańskich przywódców. Pytajmy Boga, co robić w każdym poszczególnym przypadku, i róbmy to.
Krzyż Chrystusa i nasze ukrzyżowanie w Nim, często nieobecne w dzisiejszym ewangelikalizmie, to jedyna droga do nieba i jedyna gwarancja radości i prawdziwego zwycięstwa w tym życiu, a także Jego słów: „Dobrze uczynione” w życiu przyszłym. Bądźmy wierni naszemu odrzuconemu Panu, pomimo chwilowych mód i hańby, jaka wiąże się z Jego krzyżem.


CIB Bulletin luty 1989.
(za uprzejmą zgodą Autora. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji).





O tezie, iż przeciętny człowiek wykorzystuje tylko 10% swego mózgu, Dale Purves, profesor neurobiologii z katedry medycyny Uniwersytetu Duke, orzeka: „To twierdzenie to zupełny, kompletny absurd”.
Na tenże temat Clifford Saper, profesor neurologii z harwardzkiej katedry medycyny, mówi: „Z tego, co mi wiadomo, ostatnie sto lat nie przyniosło w tej sprawie ani jednego potwierdzenia naukowego”.
[Na podstawie Psychology Today z maja/czerwca 1997, s. 20; podajemy za PHAL styczeń/luty 1998].

                   

                                 

Pisz do nas: kontakt@tiqva.pl