Kult własnego ja- korzenie i owoc cz.2
Raj utracony, niebo zyskane
„Duchowe łaknienie chwały” wpędziło Ewę w kłopoty; Bóg zaś najwyraźniej nie przejął się „zranioną godnością” Adama i Ewy, nie miał też zamiaru odbudowywać ich zdruzgotanej samooceny. Wyganiając winnych z raju okazał zarówno swą sprawiedliwość jak i miłość. Odgrodził w ten sposób człowieka od drzewa życia, gdyż utrwalenie na wieki upadłego stanu byłoby aktem nie miłości, lecz uległości wobec ludzkich zachcianek. Jedną z cech człowieka, który naprawdę poznał Chrystusa, jest gotowość spostrzeżenia dobra w czymś, na co normalnie by narzekał. Pewien młody człowiek tak napisał z więzienia:
Otrzymałem zbawienie i zostałem napełniony Duchem nieco ponad rok temu [...] odczuwam taki głód duchowego nauczania, jaki mogą pojąć jedynie inni chrześcijanie napełnieni Duchem...
Żyję za kratami od prawie 20 miesięcy i możecie wierzyć lub nie, dziękuję za to Bogu, gdyż w innym przypadku nigdy nie usiedziałbym na miejscu dość długo, aby wysłuchać Ewangelii i na nią odpowiedzieć.1
Mówiąc o miłości bezinteresownej mamy dziś często na myśli postawę typu: „Kochaj mnie, ale mnie nie upominaj”. Lecz miłość nie działa w próżni; prawdziwa miłość karci i napomina: „kogo Pan miłuje, tego karze” (Hbr 12,6; BW). Miłość mówi prawdę i czyni prawdę. Jeśli zaś nie, to nie jest miłością, lecz zwykłym sentymentem. Jeśli miłość nie postępuje w zgodzie z prawdą i sprawiedliwością, to utraciła swą niepowtarzalną cenność i zniżyła się do poziomu żądzy, szaleństwa bądź ślepego pobłażania. W Bożej reakcji na bunt Adama i Ewy widzimy prawdziwą miłość w działaniu. Boża miłość nie zadaje gwałtu prawdzie ani sprawiedliwości, aby zaś Bóg zgodnie z pragnieniem swej miłości mógł okazać przebaczenie, człowiek musi wyznać swój grzech, nawrócić się i przyjąć lekarstwo darowane przez Boga w osobie Jezusa Chrystusa.
Piekło, gdzie pewnego dnia znajdą się buntownicy, którzy nie chcieli się nawrócić, będzie stanem niezależności od norm Bożych. Stanem, którego dla siebie żądali, i wolnością, której się domagali, chcąc „robić swoje”. Zbyt późno uświadomią sobie niezaspokojoną pustkę własnego ja, całkowicie odciętego od swego Stwórcy, a więc i od źródła życia, miłości, radości i wszystkiego, co się liczy. Człowiek pogrążony w beznadziejnej rozpaczy zrozumie, że jest fałszywym bogiem, który sam siebie zwiódł, a teraz, pozostawiony sam sobie, nie jest zdolny do wydobycia się z wiekuistego grobu, jaki sobie wykopał.
Niebo to powrót człowieka do raju, czyli w praktyce powrót do Boga. Można je zatem osiągnąć tylko albo na Bożych warunkach - albo wcale. Warunki te ukazano dość jasno w pierwszych rozdziałach Księgi Rodzaju. Grzech wprowadził między człowieka a drzewo życia ognisty miecz sądu Bożego:
I tak wygnał [Bóg] człowieka, a na wschód od ogrodu Eden umieścił cheruby i płomienisty miecz wirujący, aby strzegły drogi do drzewa życia (1 Mojż 3,24).
To nie z zemsty zagrodził Bóg człowiekowi dostęp do drzewa życia - w ostatnim rozdziale Biblii widzimy wszak odkupionego człowieka znów w raju, spożywającego swobodnie z „drzewa żywota” (Obj 22,2). Lecz gdzie podział się miecz sądu, przed którym ludzie uciekali w popłochu, na którego ostatni, straszliwy cios tak gorzko się skarżyli? Jeden Człowiek, jedyny do tego zdolny, pewnego dnia zbliżył się do tego miecza i przyjął na siebie jego ostatni cios, cios należący się nie Jemu, lecz nam, pozostałym ludziom.
Gorejący miecz sądu zatopił się w Jego sercu, a płomień zgasł w Jego krwi. Ten Człowiek grzechu nie popełnił, mógł więc umrzeć za nas. Dlatego to jedynie sam Chrystus, w przeciwieństwie do Buddy, Kriszny, Konfucjusza i wszystkich założycieli wielkich religii świata, mógł powiedzieć o sobie: „Ja jestem droga i prawda, i żywot, nikt nie przychodzi do Ojca, tylko przeze Mnie”. Aby stać się dla nas drogą z powrotem do drzewa życia, musiał przyjąć na siebie wyrok należny nam.
Lecz raj odzyskany jest znacznie lepszy niż raj utracony. Nie miałoby sensu przywracać tego, co zaprzepaścili Adam z Ewą, gdyż utracilibyśmy to jeszcze raz, tak samo jak oni. Trzeba było czegoś więcej. Nowym rajem włada nowy Adam - narodzony z dziewicy, „potomstwo kobiety”, a zarazem Syn Boży. Jezusa Chrystusa nazwano „ostatnim Adamem” i „drugim człowiekiem” (1Kor 15,45.47). Od czasu pierwszego Adama nie było na powierzchni ziemi żadnej istoty ludzkiej godnej nazywać się „człowiekiem”, aż przyszedł Ten d r u g i, który - jak p i e r w s z y, ukształtowany z prochu ziemi Bożą dłonią - został ukształtowany Bożą ręką w łonie dziewicy. Choć jest On Adamem d r u g i m, został też nazwany o s t a t n i m, gdyż po Nim nie pojawi się już nigdy trzeci ani czwarty. A raj odzyskany nigdy ponownie nie zostanie utracony. Nowy Adam, Adam drugi i ostatni, sam dopilnuje, aby tak się stało.
Jezus Chrystus jest protoplastą nowej rasy, rasy tych, którzy „narodzili się powtórnie” przez wiarę w Niego i którzy mają zaludnić nowy wszechświat Boży. Do nowego raju grzech nie będzie miał już wstępu, gdyż znajdzie się on pod Jego władaniem, nabyty Jego własną krwią, przelaną na Golgocie za nasze grzechy. Odpowiedzialność za utrzymanie raju we właściwym stanie nie będzie już spoczywać na ludziach, lecz na Tym, który jest i Bogiem, i człowiekiem. Odkupiony człowiek nigdy nie zostanie wygnany sprzed Bożego oblicza. Chrystus na wieki będzie podtrzymywał doskonałą więź między Bogiem a ludźmi, więź istniejącą w Jego osobie, zaszczepianą w każdym sercu, które otwiera się na Niego jako na Pana i Zbawcę. W odróżnieniu od pompatycznej władzy jaźni w jej fałszywym królestwie prawdziwy Król, do którego należy wieczna władza, rzekł o sobie: „Weźcie na siebie Moje jarzmo i uczcie się ode Mnie, że jestem cichy i pokornego serca, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych” (Mt 11,29).
„Droga krzyża” - powiedział Dave Wilkerson - „polega na poddaniu wszystkiego, co jest nam w tym życiu drogie”2. Tą właśnie drogą musimy podążać za Chrystusem do nowego raju. Jak mówią słowa starej pieśni (w nowych pieśniach rzadko wspomina się o krzyżu): „Trzeba mi do domu iść obrawszy drogę krzyża, nie ma innej niż ta. Nie ujrzę nigdy bram światłości, jeśli drogą krzyża nie podążę”. Taka nauka nie cieszy się popularnością w czasach, gdy mocną pozycję zdobyła sobie nowa teologia. Tozer pisał:
W gronie plastykowych świętych naszych czasów jedynie Chrystus musi umierać, a nam wystarczy tylko słuchanie kazań o Jego umieraniu...
Nam nie potrzeba krzyża, detronizacji, umierania. Pozostajemy królem w swoim małym królestwie Ludzkiej Duszy i nosimy koronę-błyskotkę z iście cesarską dumą. Lecz skazujemy się na cienie, na słabość, na duchową jałowość.3
Różne obrazy ludzkiego ja
Dzieje człowieka to niestety jedna długa saga gardzenia Bożym ratunkiem i niefortunnego zatykania własnymi wysiłkami dziur w tonącym okręcie w beznadziejnej próbie odtworzenia raju na swoją modłę. Rozmaite sposoby kultu własnego ja zaleca się nie tylko w kręgach świeckich, ale i w kościele. Jakże trafnie powiedział J.I. Packer:
...dzisiejsi chrześcijanie [...] nakładają na mieszaninę popularnej psychologii i zdrowego rozsądku cienką warstewkę nauczania biblijnego, [...] lecz ogólnie rzecz biorąc ich postawa odzwierciedla ten sam narcyzm - samolubstwo, egocentryzm - który jest obowiązującym stylem życia współczesnego Zachodu.4
Wskutek przyznania przez kościół „prawdzie” psychologicznej statusu równego Biblii zrodziło się nowe spojrzenie na ludzkie ja, diametralnie różne od dotąd obowiązującego. Chrześcijańskie Towarzystwo Badań Psychologicznych chciałoby nas przekonać, że „pokora i pozytywna samoocena nie opierają się na autonegacji czy wyrzeczeniu się siebie. Opierają się one na uznaniu Bożego szacunku dla nas...”5 Robert Schuller głosi: „Samouznanie jest zatem ścieżką do samozaparcia”6. Chrystusowy nakaz zaparcia się siebie samego ma więc oznaczać uznanie swojego ja. Jay Adams napisał:
Niewątpliwie ten starszy, standardowy, obowiązujący w kręgach ewangelikalnych wizerunek człowieka i źródła jego problemów oraz poglądy związane z samooceną wyznawane przez nową reformację całkowicie kłócą się ze sobą.
Przez kościół wieje dziś nowy wiatr. Wymaga on zmiany - zmiany światopoglądu, wiary i podejścia.
Czy jest prawdziwy, czy fałszywy? Sami musicie zdecydować [...] źródłem problemów człowieka nie może być jednocześnie samoocena zbyt niska i zbyt wysoka.7
Jakiż dług wdzięczności ma „ja” do spłacenia psychologii! Miast zapierać się go, miłuje się je, ceni i wynosi nad wszystko. Na kazalnicach, w radio i telewizji, w książkach i prasie do roli największej potrzeby kościoła urasta pielęgnowanie przez wierzących miłości własnej, poczucia własnej wartości, samooceny i pozytywnego obrazu samego siebie.
Jeden z liderów chrześcijańskich nazwał samoocenę „tą największą dziś potrzebą rodzaju ludzkiego”8, inni używają podobnej frazeologii. Jak na dłoni widać sprzeczność między tym, co powiedział Jezus (i w co kościół na przestrzeni swych dziejów wierzył, jeśli chodzi o ludzkie ja), a nowym, powszechnie wyznawanym dziś poglądem, iż „nadzieją wszechświata” jest poczucie własnej wartości9. Rozważmy na przykład słowa Jana Kalwina z klasycznego dzieła Institutio Christianis Religione:
Tak i w każdej epoce ten, który najżarliwiej opiewa doskonałość ludzkiej natury, przyjmowany jest z najgłośniejszym aplauzem. Bez względu jednak na to, czym jest to zwiastowanie ludzkiej doskonałości, nauczające człowieka, aby w sobie miał odpocznienie, fascynuje ono jedynie swą słodyczą, zarazem zwodząc tak, aby w zatraceniu pogrążyli się wszyscy, którzy za tym pójdą. Kto zatem nakłoni ucha ku tym nauczycielom, co skłaniają nas, byśmy ledwie własne dobre cechy rozważali, a nie czynili bynajmniej postępów w poznaniu samego siebie, pogrąży się w najniebezpieczniejszej niewiedzy.10
Dzięki Bogu, nie brak jeszcze głosów rozsądku, wzywających nas na powrót ku biblijnemu chrześcijaństwu. J. Gregory Mantle przypomina, że „egocentryzm [to] najbardziej uporczywy problem człowieka”11. Dużo wspólnego z nową egocentryczną ewangelią ma oczywiście humanizm, zwłaszcza jeśli idzie o nacisk na wysokie poczucie własnej wartości. John Vasconcellos, członek Zgromadzenia Ustawodawczego Stanu Kalifornia, wyznawca tezy o wielkiej potrzebie wysokiej samooceny, aktywnie stara się narzucić społeczeństwu religię humanizmu, szczerze wierząc, iż to jedyna nadzieja. Wyjaśnia swoje stanowisko:
Problem z a w s z e tkwi w tym, czy wierzymy, czy też nie, że jako ludzie jesteśmy z natury dobrzy, godni zaufania i odpowiedzialni. Kwestia ta staje się g ł ó w n y m wyzwaniem społecznym i politycznym naszych czasów: aby tak przemienić wszystkie nasze więzi i instytucje (osobiste i polityczne), by pasowały do naszego nowo odkrytego zaufania do własnej osoby [...] To jedyny sposób na życie!
Szukamy sposobów, aby [...] otworzyć się na nasz wrodzony potencjał dobra, aby odzyskać naszą indywidualną samoocenę...12
Podobne idee propagują przywódcy chrześcijańscy, dowodząc, że najważniejszym celem ewangelii jest zaspokojenie „najgłębszej potrzeby każdego człowieka - spragnionego odpowiedniego obrazu siebie, własnej wartości i godności osobistej”13. Wielu innych jednakże z równą determinacją głosi, że prawdziwym przedmiotem ludzkiego łaknienia jest B ó g i że gra toczy się nie o godność ludzką i poczucie własnej wartości, lecz o chwałę B o ż ą.
Bóg włożył w serce każdego człowieka pragnienie posiadania celu i sensu życia. Błąd humanizmu i psychologii polega na propozycji poszukiwania w sobie samym tego, co tylko Bóg może zapewnić. „Wiem, PANIE, że droga człowieka nie od niego zależy” - mówił Jeremiasz - „i że nikt, gdy idzie sam, nie kieruje swoim krokiem” (Jer 10,23). Augustyn pisał: „Dla siebie nas uczyniłeś, i niespokojne jest nasze serce, póki nie spocznie w Tobie”. Zwolennik kultu ludzkiego ja będzie szukał tego odpocznienia nie w ufaniu Bogu, ale w zaufaniu we własną osobę, płynącym z pozytywnego obrazu samego siebie. Pascal pisał o uczynionej we wnętrzu człowieka pustce, którą jedynie Bóg może zapełnić. Dziś jednak pustkę tę tłumaczy się brakiem poczucia własnej wartości i niską samooceną, proponuje się egocentryczne rozwiązania, niezdolne jednak zaspokoić nasze pragnienie Boga.
Znów wracamy więc do kardynalnego błędu: W efekcie zaczynamy traktować Boga jak środek samozaspokojenia i patrzyć na wszystkie Jego dzieła, włącznie z krzyżem Chrystusowym, z egoistycznej perspektywy: „A co ja z tego mam?” Stary, znajomy bunt, teraz jednak usprawiedliwiony teoriami psychologii. Przenosząc uwagę z Boga na człowieka, egocentryczna ewangelia obywa się bez Łaski, na którą nie ma miejsca w teorii samooceny i własnej wartości. Jay Adams wskazuje:
Wielu działaczy ruchu własnej wartości manipuluje bezcenną nauką o Łasce, aby wesprzeć niechrześcijańską teorię humanistyczną...14
Czy poczucie własnej wartości jest niezbędne?
Uznając, że „Kalwin i Luter musieli myśleć teocentrycznie”15, główny apostoł nowej reformacji dowodzi, że teologia stawiająca B o g a na pierwszym miejscu jest przestarzała i musi ją zastąpić teologia stawiająca na pierwszym miejscu c z ł o w i e k a, „korzystająca z psychologii”16. Jimmi Swaggart odpowiada: „Bluźnierstwem jest twierdzić, że potrzebujemy jakąś antropocentryczną teologią zastąpić tradycyjną teologię teocentryczną”17. Jeśliby żył Andrew Murray, żarliwie oponowałby przeciw nowej egocentrycznej ewangelii. „Być niczym przed Bogiem i ludźmi” - pisał - „wyczekiwać tylko Boga, rozkoszować się Chrystusem, naśladować Go i uczyć się od Niego, od Tego, który jest cichy i pokorny sercem - oto klucz do Szkoły Chrystusowej, jedyny klucz do prawdziwego poznania Pisma”18. Broniąc nowej teologii (w książce, którą rozesłano za darmo do ok. 250 tys. duszpasterzy, wykładowców seminariów i szkół chrześcijańskich oraz innych liderów w kościele, dzięki funduszom dostarczonym przez prezesa Fundacji Napoleona Hilla), jej główny szermierz pisze:
Tam gdzie XVI-wieczna Reformacja zwróciła naszą uwagę na powrót do świętych Pism jako jedynej nieomylnej reguły wiary i praktyki, tam nowa reformacja zwróci naszą uwagę ponownie na święte prawo każdej osoby do poczucia własnej wartości!19
Entuzjaści kultu własnego ja twierdzą, że człowiek nie będzie szczęśliwy bez poczucia w ł a s n e j wartości, „pozytywnego” obrazu s i e b i e, odpowiedniej s a m o oceny i szeregu innych cech rozpoczynających się od przedrostka „samo-. Ale czy naprawdę? Mówimy o bezwarunkowej miłości, gdyż tak naprawdę inna miłość nie istnieje. Mówimy o służbie pełnej samopoświęcenia, o ofiarowaniu siebie dla dobra innych. Ewangelia typu „co ja z tego będę miał” nie jest ewangelią biblijną. Wyczuwa to nawet najzatwardzialszy niewierzący, mimo że nie jest gotów udać się drogą krzyża. Donald Grey Barnhouse stawia wszystko w biblijnej perspektywie:
Jeśli w jakikolwiek sposób wywyższamy człowieka, Bóg zostaje tym samym poniżony. Jeśli natomiast wywyższamy Boga tak jak należy, człowiek zajmuje właściwą sobie pozycję całkowitej nicości - i wówczas dopiero może odnaleźć prawdziwą radość, gdyż przyjdzie ona do niego przez łaskę Bożą w Chrystusie.
Człowiek może się więc wznieść na swe szczyty jedynie zajmując odpowiednio niską pozycję. Taka jest przecież Boża zasada: „każdy, kto siebie wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony” (Łk 18,14).20
Odkupieni nie powinni troszczyć się o samego siebie, lecz tylko o to, co miłe i chwalebne dla ich Odkupiciela. W niebie cała uwaga skupi się na naszym Panu, nie zaś na żadnym z nas. Nie będziemy zresztą nawet jej pragnąć, gdyż takie pragnienie oznaczałoby zagładę nieba. Prawdą jest, że znajdziemy się tam w uwielbionych ciałach, z wieńcami na głowach i nagrodami otrzymanymi od Pana, który powie nam: „Dobrze, sługo dobry i wierny [...] wejdź do radości Pana swego” (Mt 25,21). Czy da nam to jednak pozytywny obraz samego siebie, poczucie własnej wartości, wysoką samoocenę i ogólnie przyjemne uczucia względem samego siebie? C.S. Lewis odpowiada:
Dziecko poklepane po ramieniu za dobrze odrobione lekcje, kobieta, której urodę chwali ukochany, zbawiona dusza, do której Chrystus mówi: „Dobrze” - cieszą się, i słusznie.
Gdyż przyjemność tkwi nie w tym, kim jestem, lecz w fakcie, że ucieszyłem kogoś, kogo pragnąłem (słusznie) ucieszyć.
Kłopot zaczyna się w chwili, gdy od myślenia: „Ucieszyłem go, to dobrze”, przechodzimy do myślenia: „Musi być ze mnie gość, że udało mi się tego dopiąć!”21
Pogląd Lewisa od początku podzielał cały kościół. Teologia poczucia własnej wartości wypłynęła całkiem niedawno i desperacko próbuje dowodzić, że to ona jest właśnie „wiarą, która raz na zawsze została przekazana świętym”. O tradycyjnym stanowisku kościoła świadczą pieśni, które przetrwały próbę czasu.
Posłuchajmy słów zainspirowanych listami Samuela Rutherforda ułożonych przez Anne Ross Cousin przed około stu laty. Jakże różnią się od dzisiejszej egocentrycznej teologii - lecz o ileż są lepsze!
Oblubienica nie patrzy na swą szatę,
lecz w twarz drogiego Oblubieńca;
nie będę patrzyć na chwałę,
lecz na mego Króla Łaski:
nie na koronę, którą daje,
lecz na Jego przebitą rękę.
To Baranek jest całą chwałą
krainy Immanuela.22
Nie ma tu miejsca na moje ja; lecz któż odważy się powiedzieć, że ponieważ Chrystus jest „całą chwałą”, to my cierpimy na tym, tracąc „poczucie własnej wartości”? Samuel Rutherford, prawdziwie wypełniony miłością, pokojem i radością swego Pana, umierał w 1661 r. z zapałem powtarzając słowa: „Cała chwała krainy Immanuela! Cała chwała!” Możemy mieć pewność, że Rutherford nie mówił o sobie, lecz o swym Panu.
Ani samoocena, ani poczucie własnej wartości, ani samoakceptacja, ani miłość własna, ani którykolwiek z przejawów egocentryzmu nie ma nic wspólnego z „miłością, radością, pokojem, cierpliwością, uprzejmością, dobrocią, wiernością, łagodnością, wstrzemięźliwością” - nadprzyrodzonym owocem Ducha (Gal 5,22-23), stanowiącym najdoskonalszy wyraz życia Chrystusowego w wierzącym. Nie, poczucie własnej wartości i inne przejawy egocentryzmu nie są niezbędne. A propagatorzy nowej teologii, choćby działali w najlepszej wierze, wprowadzili dysonans, który fałszywie brzmi w sąsiedztwie tego, za czym kościół zawsze się opowiadał, a co można wyczytać w jego poezji i prozie, w świadectwach największych świętych i męczenników - i w samej Biblii.
Dlaczego poczucie własnej wartości jest tak ważne?
Teoretycy egocentrycznej teologii obstają jednak przy twierdzeniu, że poczucie własnej wartości jest nie tylko n i e z b ę d n y m, ale i zasadniczym, sine qua non warunkiem ludzkiego szczęścia i zadowolenia. Nie chcą porzucić teorii o ludzkim ja i postanowili za wszelką cenę ocalić nieco czci dla fałszywego bóstwa, lansując błędną tezę, iż w ten sposób oddają cześć prawdziwemu Bogu. Wielu nieroztropnie dało się podejść ułudnej atrakcyjności psychologii humanistycznej, ozdobionej tu i tam wersetem biblijnym mającym rzekomo dowodzić jej prawdziwości.
Próba ochrzczenia psychologii humanistycznej kłóci się z wymową całości Pisma Świętego. W całej Biblii nie ma ani jednego bohatera wiary, na którego można by wskazać podając przykład osoby o pozytywnym obrazie samego siebie i wysokim poczuciu własnej wartości - ani też takiego, który ucierpiałby od braku tak dziś propagowanych przejawów egocentryzmu. Zachęty do egocentryzmu nie znajdziemy nie tylko w Biblii, ale i w żadnym z dzieł pisanych przez świętych na przestrzeni dziejów. Wśród licznych „autoafirmacji” stosowanych przez wielkiego apostoła Pawła znajdujemy określenia w rodzaju: pierwszy z grzeszników (1 Tym 1,15), „nędzny ja człowiek” (Rz 7,24) czy „najmniejszy ze wszystkich świętych” (Ef 3,8).
Paweł zalecał Filipianom - i nam: „w pokorze uważajcie jedni drugich za wyższych od siebie” (Flp 2,3). Wierzących w Rzymie napominał tymi słowy: „Powiadam bowiem każdemu spośród was, mocą danej mi łaski, by nie rozumiał o sobie więcej, niż należy rozumieć, lecz by rozumiał z umiarem” (Rz 12,3). Biblia w ani jednym miejscu nie ostrzega nas przed zbyt niskim mniemaniem o sobie samym - a jeśli brak odpowiedniego poczucia własnej wartości jest naszym głównym problemem, to takich fragmentów powinno być wiele. Wynika stąd, że problem nasz tkwi nie w tym - lecz bez wątpienia w pysze. C.S. Lewis przyznał, że daleko mu do braku poczucia własnej wartości i do braku miłości własnej, za to ma wręcz przeciwny kłopot:
Czy mniemam o sobie dobrze, czy uważam się za miłego gościa? Cóż, obawiam się, że czasami tak (a są to niewątpliwie moje najgorsze chwile)...
Pójdźmy krok dalej. W moich najrozsądniejszych chwilach nie tylko nie uważam się za miłego człowieka, ale wiem, że jestem wręcz człowiekiem okropnym. Na niektóre uczynione przez siebie rzeczy patrzę z przerażeniem i wstrętem.23
Taka uczciwość pozwala nam dostrzec biblijną perspektywę ludzkiego ja. Kiedy Dan Denk zaczął stosować tę perspektywę w poradnictwie, skutki okazały się błogosławione. „Zacząłem przypatrywać się krytyczniej psychologii egocentrycznej” - - wspomina Denk - „gdy zajmowałem się poradnictwem jako pastor, a potem na chrześcijańskiej uczelni. Pewnego dnia na rozmowę przyszedł Doug (nie była to pierwsza rozmowa). Znów był sobą załamany, przytłoczony różnymi swymi wadami. [...] Przy poprzednich spotkaniach starałem się podbudować w nim poczucie własnej wartości. Na krótko skutkowało, ale potem znów się pogrążał”. Denk opowiada dalej:
Tym razem uderzyło mnie, że Doug jest tak bardzo pochłonięty własną osobą. Więcej zainteresowania sobą nie było mu już potrzebne.
„Doug” - powiedziałem - „nie sądzę, że masz jakikolwiek problem z niską samooceną. Przypuszczam nawet, że jesteś dość dumny. Czasami c z u j e s z s i ę do niczego i jak drań właśnie dlatego, że t a k i j e st e ś ... jak my wszyscy. Przyjmij do wiadomości, jaki jesteś, i żyj dalej. Zapomnij trochę o własnej osobie, zainteresuj się innymi, ich kłopotami”.
Wyraz twarzy Douga zmieniał się: od zaskoczenia, przez przerażenie, niedowierzanie - aż do uśmiechu. Takiej rady jeszcze nie słyszał. I z pewnością nie oczekiwał jej ode mnie. Ale kiedy tak rozmawialiśmy, jego wzrok się rozjaśniał - zaczął doświadczać nowej wolności, wolności od niewoli zaabsorbowania sobą, wolności, którą daje spojrzenie na siebie po raz pierwszy uczciwie.24
Nie ja, lecz Chrystus
Kwestia, którą rozważamy, to coś więcej niż za i przeciw egocentrycznym teoriom psychologicznym. Gdybyśmy traktowali Jezusa poważnie, zrozumielibyśmy, że różnica między poleceniem, aby Jego uczniowie zapierali się siebie samego, a propagowaną przez nową ewangelię miłością do siebie samego, samoakceptacją i poczuciem własnej wartości, może się okazać różnicą między niebem a piekłem (por. Mt 16,24-25). Stoimy bez wątpienia wobec doniosłej kwestii. Przerażającą jest świadomość, iż psychologia do tego stopnia opanowała kościół, że k u l t w ł a s n e g o j a stanowi dziś główne jego poselstwo. David Wilkerson wskazuje:
Pójdźmy do którejkolwiek księgarni i policzmy tytuły poświęcone ludzkim bolączkom - depresjom, lękom, odrzuceniu, rozwodom, ponownym małżeństwom, samotności etc. Udajmy się na pierwszy z brzegu kurs czy ewangelizację, a dowiemy się dużo na temat radzenia sobie ze zranieniami i zmartwieniami.
Lecz jakże mało pisze się i naucza o uczestniczeniu w cierpieniach Jezusa Chrystusa, Pana.25
Georgij Wins, długoletni więzień Sowietów, który po uwolnieniu podczas historycznej wymiany więźniów znalazł się na Zachodzie, rzuca nam wyzwanie, mówiąc o wyborze, jakiego on i inni sowieccy chrześcijanie musieli dokonać w 1962 r., chcąc być posłusznym Chrystusowi: „W całym kraju wierzący sprzeciwiali się odstępstwu. Niepokojący stan duchowy naszych kościołów skłonił nas do przeanalizowania naszych własnych postaw”. Pokuta skłoniła ich do postanowienia, aby odtąd opierać się we „wszystkich sprawach życia i wiary” wyłącznie „na absolutnym autorytecie Biblii”26. Taki był początek przebudzenia, które trwa po dziś dzień. Giennadij Kriuczkow, przewodniczący związku niezależnych kościołów baptystycznych w ZSRR, wycierpiał wiele prześladowań i w chwili pisania tej książki znajduje się wciąż w więzieniu. Zauważmy jednak uwagę radość i triumf brzmiące w jego słowach:
Zostawiliśmy za sobą wszystko i wyszliśmy spośród nich, nie posiadając nic prócz naszej wiary i obietnic Bożych, i weszliśmy w obfitość Bożego błogosławieństwa...
Niech Pan dalej prowadzi pośród nas swe potężne dzieło aż do swego przyjścia, aby nasza pieśń ku Jego chwale, rozpoczęta na tym padole łez, rozbrzmiewała na wieki w Jego niebieskim Królestwie.27
Nieobecność „ja” wręcz rzuca się w oczy. Nie widzimy samooceny, miłości do siebie samego, poczucia własnej wartości ani samoakceptacji - tylko Chrystusa. Jeśli mamy dochować wierności Panu, musimy powrócić do praktycznego stosowania chrześcijaństwa prawdziwie biblijnego. Chrześcijaństwo takie spostrzeżemy w listach, które apostoł Paweł pisał z więzienia. Spostrzeżemy je też w listach z więzienia wielu innych spośród ludu Bożego, cierpiących po dziś dzień w komunistycznych obozach pracy na całym świecie. Poniższy fragment pochodzi z listu Władimira Kosteniuka, 57-letniego kaznodziei niezarejestrowanego kościoła na Ukrainie, odsiadującego już drugi wyrok w Gułagu i zagrożonego jego przedłużeniem:
Serce moje pragnie, aby Pan uczynił mnie narzędziem swojego pokoju, abym tam, gdzie jest nienawiść, siał miłość, tam gdzie zwątpienie, wiarę, tam gdzie rozpacz, nadzieję, tam gdzie smutek, radość; aby sprawił On, że we wszystkim moje życie będzie przykładem...
Umiłowani, tak wiele chciałbym wam w tym liście powiedzieć [...] Najbardziej jednak pragnę zawsze być gotowym na przyjście mego Zbawcy! Tak wdzięczny jestem Panu, że wiedzie mnie tą ścieżką i że nie wypuści mnie ze swych dłoni.
Gdy patrzymy na drogę, którą podążali Chrystus i Jego uczniowie, nasz ucisk wydaje się mały i niepozorny. Gdyż najważniejsze w życiu chrześcijanina jest to: co zabierzemy z sobą, gdy staniemy przed Bogiem? Co będziemy mogli złożyć u Jego stóp?28
„Duchowe łaknienie chwały” wpędziło Ewę w kłopoty; Bóg zaś najwyraźniej nie przejął się „zranioną godnością” Adama i Ewy, nie miał też zamiaru odbudowywać ich zdruzgotanej samooceny. Wyganiając winnych z raju okazał zarówno swą sprawiedliwość jak i miłość. Odgrodził w ten sposób człowieka od drzewa życia, gdyż utrwalenie na wieki upadłego stanu byłoby aktem nie miłości, lecz uległości wobec ludzkich zachcianek. Jedną z cech człowieka, który naprawdę poznał Chrystusa, jest gotowość spostrzeżenia dobra w czymś, na co normalnie by narzekał. Pewien młody człowiek tak napisał z więzienia:
Otrzymałem zbawienie i zostałem napełniony Duchem nieco ponad rok temu [...] odczuwam taki głód duchowego nauczania, jaki mogą pojąć jedynie inni chrześcijanie napełnieni Duchem...
Żyję za kratami od prawie 20 miesięcy i możecie wierzyć lub nie, dziękuję za to Bogu, gdyż w innym przypadku nigdy nie usiedziałbym na miejscu dość długo, aby wysłuchać Ewangelii i na nią odpowiedzieć.1
Mówiąc o miłości bezinteresownej mamy dziś często na myśli postawę typu: „Kochaj mnie, ale mnie nie upominaj”. Lecz miłość nie działa w próżni; prawdziwa miłość karci i napomina: „kogo Pan miłuje, tego karze” (Hbr 12,6; BW). Miłość mówi prawdę i czyni prawdę. Jeśli zaś nie, to nie jest miłością, lecz zwykłym sentymentem. Jeśli miłość nie postępuje w zgodzie z prawdą i sprawiedliwością, to utraciła swą niepowtarzalną cenność i zniżyła się do poziomu żądzy, szaleństwa bądź ślepego pobłażania. W Bożej reakcji na bunt Adama i Ewy widzimy prawdziwą miłość w działaniu. Boża miłość nie zadaje gwałtu prawdzie ani sprawiedliwości, aby zaś Bóg zgodnie z pragnieniem swej miłości mógł okazać przebaczenie, człowiek musi wyznać swój grzech, nawrócić się i przyjąć lekarstwo darowane przez Boga w osobie Jezusa Chrystusa.
Piekło, gdzie pewnego dnia znajdą się buntownicy, którzy nie chcieli się nawrócić, będzie stanem niezależności od norm Bożych. Stanem, którego dla siebie żądali, i wolnością, której się domagali, chcąc „robić swoje”. Zbyt późno uświadomią sobie niezaspokojoną pustkę własnego ja, całkowicie odciętego od swego Stwórcy, a więc i od źródła życia, miłości, radości i wszystkiego, co się liczy. Człowiek pogrążony w beznadziejnej rozpaczy zrozumie, że jest fałszywym bogiem, który sam siebie zwiódł, a teraz, pozostawiony sam sobie, nie jest zdolny do wydobycia się z wiekuistego grobu, jaki sobie wykopał.
Niebo to powrót człowieka do raju, czyli w praktyce powrót do Boga. Można je zatem osiągnąć tylko albo na Bożych warunkach - albo wcale. Warunki te ukazano dość jasno w pierwszych rozdziałach Księgi Rodzaju. Grzech wprowadził między człowieka a drzewo życia ognisty miecz sądu Bożego:
I tak wygnał [Bóg] człowieka, a na wschód od ogrodu Eden umieścił cheruby i płomienisty miecz wirujący, aby strzegły drogi do drzewa życia (1 Mojż 3,24).
To nie z zemsty zagrodził Bóg człowiekowi dostęp do drzewa życia - w ostatnim rozdziale Biblii widzimy wszak odkupionego człowieka znów w raju, spożywającego swobodnie z „drzewa żywota” (Obj 22,2). Lecz gdzie podział się miecz sądu, przed którym ludzie uciekali w popłochu, na którego ostatni, straszliwy cios tak gorzko się skarżyli? Jeden Człowiek, jedyny do tego zdolny, pewnego dnia zbliżył się do tego miecza i przyjął na siebie jego ostatni cios, cios należący się nie Jemu, lecz nam, pozostałym ludziom.
Gorejący miecz sądu zatopił się w Jego sercu, a płomień zgasł w Jego krwi. Ten Człowiek grzechu nie popełnił, mógł więc umrzeć za nas. Dlatego to jedynie sam Chrystus, w przeciwieństwie do Buddy, Kriszny, Konfucjusza i wszystkich założycieli wielkich religii świata, mógł powiedzieć o sobie: „Ja jestem droga i prawda, i żywot, nikt nie przychodzi do Ojca, tylko przeze Mnie”. Aby stać się dla nas drogą z powrotem do drzewa życia, musiał przyjąć na siebie wyrok należny nam.
Lecz raj odzyskany jest znacznie lepszy niż raj utracony. Nie miałoby sensu przywracać tego, co zaprzepaścili Adam z Ewą, gdyż utracilibyśmy to jeszcze raz, tak samo jak oni. Trzeba było czegoś więcej. Nowym rajem włada nowy Adam - narodzony z dziewicy, „potomstwo kobiety”, a zarazem Syn Boży. Jezusa Chrystusa nazwano „ostatnim Adamem” i „drugim człowiekiem” (1Kor 15,45.47). Od czasu pierwszego Adama nie było na powierzchni ziemi żadnej istoty ludzkiej godnej nazywać się „człowiekiem”, aż przyszedł Ten d r u g i, który - jak p i e r w s z y, ukształtowany z prochu ziemi Bożą dłonią - został ukształtowany Bożą ręką w łonie dziewicy. Choć jest On Adamem d r u g i m, został też nazwany o s t a t n i m, gdyż po Nim nie pojawi się już nigdy trzeci ani czwarty. A raj odzyskany nigdy ponownie nie zostanie utracony. Nowy Adam, Adam drugi i ostatni, sam dopilnuje, aby tak się stało.
Jezus Chrystus jest protoplastą nowej rasy, rasy tych, którzy „narodzili się powtórnie” przez wiarę w Niego i którzy mają zaludnić nowy wszechświat Boży. Do nowego raju grzech nie będzie miał już wstępu, gdyż znajdzie się on pod Jego władaniem, nabyty Jego własną krwią, przelaną na Golgocie za nasze grzechy. Odpowiedzialność za utrzymanie raju we właściwym stanie nie będzie już spoczywać na ludziach, lecz na Tym, który jest i Bogiem, i człowiekiem. Odkupiony człowiek nigdy nie zostanie wygnany sprzed Bożego oblicza. Chrystus na wieki będzie podtrzymywał doskonałą więź między Bogiem a ludźmi, więź istniejącą w Jego osobie, zaszczepianą w każdym sercu, które otwiera się na Niego jako na Pana i Zbawcę. W odróżnieniu od pompatycznej władzy jaźni w jej fałszywym królestwie prawdziwy Król, do którego należy wieczna władza, rzekł o sobie: „Weźcie na siebie Moje jarzmo i uczcie się ode Mnie, że jestem cichy i pokornego serca, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych” (Mt 11,29).
„Droga krzyża” - powiedział Dave Wilkerson - „polega na poddaniu wszystkiego, co jest nam w tym życiu drogie”2. Tą właśnie drogą musimy podążać za Chrystusem do nowego raju. Jak mówią słowa starej pieśni (w nowych pieśniach rzadko wspomina się o krzyżu): „Trzeba mi do domu iść obrawszy drogę krzyża, nie ma innej niż ta. Nie ujrzę nigdy bram światłości, jeśli drogą krzyża nie podążę”. Taka nauka nie cieszy się popularnością w czasach, gdy mocną pozycję zdobyła sobie nowa teologia. Tozer pisał:
W gronie plastykowych świętych naszych czasów jedynie Chrystus musi umierać, a nam wystarczy tylko słuchanie kazań o Jego umieraniu...
Nam nie potrzeba krzyża, detronizacji, umierania. Pozostajemy królem w swoim małym królestwie Ludzkiej Duszy i nosimy koronę-błyskotkę z iście cesarską dumą. Lecz skazujemy się na cienie, na słabość, na duchową jałowość.3
Różne obrazy ludzkiego ja
Dzieje człowieka to niestety jedna długa saga gardzenia Bożym ratunkiem i niefortunnego zatykania własnymi wysiłkami dziur w tonącym okręcie w beznadziejnej próbie odtworzenia raju na swoją modłę. Rozmaite sposoby kultu własnego ja zaleca się nie tylko w kręgach świeckich, ale i w kościele. Jakże trafnie powiedział J.I. Packer:
...dzisiejsi chrześcijanie [...] nakładają na mieszaninę popularnej psychologii i zdrowego rozsądku cienką warstewkę nauczania biblijnego, [...] lecz ogólnie rzecz biorąc ich postawa odzwierciedla ten sam narcyzm - samolubstwo, egocentryzm - który jest obowiązującym stylem życia współczesnego Zachodu.4
Wskutek przyznania przez kościół „prawdzie” psychologicznej statusu równego Biblii zrodziło się nowe spojrzenie na ludzkie ja, diametralnie różne od dotąd obowiązującego. Chrześcijańskie Towarzystwo Badań Psychologicznych chciałoby nas przekonać, że „pokora i pozytywna samoocena nie opierają się na autonegacji czy wyrzeczeniu się siebie. Opierają się one na uznaniu Bożego szacunku dla nas...”5 Robert Schuller głosi: „Samouznanie jest zatem ścieżką do samozaparcia”6. Chrystusowy nakaz zaparcia się siebie samego ma więc oznaczać uznanie swojego ja. Jay Adams napisał:
Niewątpliwie ten starszy, standardowy, obowiązujący w kręgach ewangelikalnych wizerunek człowieka i źródła jego problemów oraz poglądy związane z samooceną wyznawane przez nową reformację całkowicie kłócą się ze sobą.
Przez kościół wieje dziś nowy wiatr. Wymaga on zmiany - zmiany światopoglądu, wiary i podejścia.
Czy jest prawdziwy, czy fałszywy? Sami musicie zdecydować [...] źródłem problemów człowieka nie może być jednocześnie samoocena zbyt niska i zbyt wysoka.7
Jakiż dług wdzięczności ma „ja” do spłacenia psychologii! Miast zapierać się go, miłuje się je, ceni i wynosi nad wszystko. Na kazalnicach, w radio i telewizji, w książkach i prasie do roli największej potrzeby kościoła urasta pielęgnowanie przez wierzących miłości własnej, poczucia własnej wartości, samooceny i pozytywnego obrazu samego siebie.
Jeden z liderów chrześcijańskich nazwał samoocenę „tą największą dziś potrzebą rodzaju ludzkiego”8, inni używają podobnej frazeologii. Jak na dłoni widać sprzeczność między tym, co powiedział Jezus (i w co kościół na przestrzeni swych dziejów wierzył, jeśli chodzi o ludzkie ja), a nowym, powszechnie wyznawanym dziś poglądem, iż „nadzieją wszechświata” jest poczucie własnej wartości9. Rozważmy na przykład słowa Jana Kalwina z klasycznego dzieła Institutio Christianis Religione:
Tak i w każdej epoce ten, który najżarliwiej opiewa doskonałość ludzkiej natury, przyjmowany jest z najgłośniejszym aplauzem. Bez względu jednak na to, czym jest to zwiastowanie ludzkiej doskonałości, nauczające człowieka, aby w sobie miał odpocznienie, fascynuje ono jedynie swą słodyczą, zarazem zwodząc tak, aby w zatraceniu pogrążyli się wszyscy, którzy za tym pójdą. Kto zatem nakłoni ucha ku tym nauczycielom, co skłaniają nas, byśmy ledwie własne dobre cechy rozważali, a nie czynili bynajmniej postępów w poznaniu samego siebie, pogrąży się w najniebezpieczniejszej niewiedzy.10
Dzięki Bogu, nie brak jeszcze głosów rozsądku, wzywających nas na powrót ku biblijnemu chrześcijaństwu. J. Gregory Mantle przypomina, że „egocentryzm [to] najbardziej uporczywy problem człowieka”11. Dużo wspólnego z nową egocentryczną ewangelią ma oczywiście humanizm, zwłaszcza jeśli idzie o nacisk na wysokie poczucie własnej wartości. John Vasconcellos, członek Zgromadzenia Ustawodawczego Stanu Kalifornia, wyznawca tezy o wielkiej potrzebie wysokiej samooceny, aktywnie stara się narzucić społeczeństwu religię humanizmu, szczerze wierząc, iż to jedyna nadzieja. Wyjaśnia swoje stanowisko:
Problem z a w s z e tkwi w tym, czy wierzymy, czy też nie, że jako ludzie jesteśmy z natury dobrzy, godni zaufania i odpowiedzialni. Kwestia ta staje się g ł ó w n y m wyzwaniem społecznym i politycznym naszych czasów: aby tak przemienić wszystkie nasze więzi i instytucje (osobiste i polityczne), by pasowały do naszego nowo odkrytego zaufania do własnej osoby [...] To jedyny sposób na życie!
Szukamy sposobów, aby [...] otworzyć się na nasz wrodzony potencjał dobra, aby odzyskać naszą indywidualną samoocenę...12
Podobne idee propagują przywódcy chrześcijańscy, dowodząc, że najważniejszym celem ewangelii jest zaspokojenie „najgłębszej potrzeby każdego człowieka - spragnionego odpowiedniego obrazu siebie, własnej wartości i godności osobistej”13. Wielu innych jednakże z równą determinacją głosi, że prawdziwym przedmiotem ludzkiego łaknienia jest B ó g i że gra toczy się nie o godność ludzką i poczucie własnej wartości, lecz o chwałę B o ż ą.
Bóg włożył w serce każdego człowieka pragnienie posiadania celu i sensu życia. Błąd humanizmu i psychologii polega na propozycji poszukiwania w sobie samym tego, co tylko Bóg może zapewnić. „Wiem, PANIE, że droga człowieka nie od niego zależy” - mówił Jeremiasz - „i że nikt, gdy idzie sam, nie kieruje swoim krokiem” (Jer 10,23). Augustyn pisał: „Dla siebie nas uczyniłeś, i niespokojne jest nasze serce, póki nie spocznie w Tobie”. Zwolennik kultu ludzkiego ja będzie szukał tego odpocznienia nie w ufaniu Bogu, ale w zaufaniu we własną osobę, płynącym z pozytywnego obrazu samego siebie. Pascal pisał o uczynionej we wnętrzu człowieka pustce, którą jedynie Bóg może zapełnić. Dziś jednak pustkę tę tłumaczy się brakiem poczucia własnej wartości i niską samooceną, proponuje się egocentryczne rozwiązania, niezdolne jednak zaspokoić nasze pragnienie Boga.
Znów wracamy więc do kardynalnego błędu: W efekcie zaczynamy traktować Boga jak środek samozaspokojenia i patrzyć na wszystkie Jego dzieła, włącznie z krzyżem Chrystusowym, z egoistycznej perspektywy: „A co ja z tego mam?” Stary, znajomy bunt, teraz jednak usprawiedliwiony teoriami psychologii. Przenosząc uwagę z Boga na człowieka, egocentryczna ewangelia obywa się bez Łaski, na którą nie ma miejsca w teorii samooceny i własnej wartości. Jay Adams wskazuje:
Wielu działaczy ruchu własnej wartości manipuluje bezcenną nauką o Łasce, aby wesprzeć niechrześcijańską teorię humanistyczną...14
Czy poczucie własnej wartości jest niezbędne?
Uznając, że „Kalwin i Luter musieli myśleć teocentrycznie”15, główny apostoł nowej reformacji dowodzi, że teologia stawiająca B o g a na pierwszym miejscu jest przestarzała i musi ją zastąpić teologia stawiająca na pierwszym miejscu c z ł o w i e k a, „korzystająca z psychologii”16. Jimmi Swaggart odpowiada: „Bluźnierstwem jest twierdzić, że potrzebujemy jakąś antropocentryczną teologią zastąpić tradycyjną teologię teocentryczną”17. Jeśliby żył Andrew Murray, żarliwie oponowałby przeciw nowej egocentrycznej ewangelii. „Być niczym przed Bogiem i ludźmi” - pisał - „wyczekiwać tylko Boga, rozkoszować się Chrystusem, naśladować Go i uczyć się od Niego, od Tego, który jest cichy i pokorny sercem - oto klucz do Szkoły Chrystusowej, jedyny klucz do prawdziwego poznania Pisma”18. Broniąc nowej teologii (w książce, którą rozesłano za darmo do ok. 250 tys. duszpasterzy, wykładowców seminariów i szkół chrześcijańskich oraz innych liderów w kościele, dzięki funduszom dostarczonym przez prezesa Fundacji Napoleona Hilla), jej główny szermierz pisze:
Tam gdzie XVI-wieczna Reformacja zwróciła naszą uwagę na powrót do świętych Pism jako jedynej nieomylnej reguły wiary i praktyki, tam nowa reformacja zwróci naszą uwagę ponownie na święte prawo każdej osoby do poczucia własnej wartości!19
Entuzjaści kultu własnego ja twierdzą, że człowiek nie będzie szczęśliwy bez poczucia w ł a s n e j wartości, „pozytywnego” obrazu s i e b i e, odpowiedniej s a m o oceny i szeregu innych cech rozpoczynających się od przedrostka „samo-. Ale czy naprawdę? Mówimy o bezwarunkowej miłości, gdyż tak naprawdę inna miłość nie istnieje. Mówimy o służbie pełnej samopoświęcenia, o ofiarowaniu siebie dla dobra innych. Ewangelia typu „co ja z tego będę miał” nie jest ewangelią biblijną. Wyczuwa to nawet najzatwardzialszy niewierzący, mimo że nie jest gotów udać się drogą krzyża. Donald Grey Barnhouse stawia wszystko w biblijnej perspektywie:
Jeśli w jakikolwiek sposób wywyższamy człowieka, Bóg zostaje tym samym poniżony. Jeśli natomiast wywyższamy Boga tak jak należy, człowiek zajmuje właściwą sobie pozycję całkowitej nicości - i wówczas dopiero może odnaleźć prawdziwą radość, gdyż przyjdzie ona do niego przez łaskę Bożą w Chrystusie.
Człowiek może się więc wznieść na swe szczyty jedynie zajmując odpowiednio niską pozycję. Taka jest przecież Boża zasada: „każdy, kto siebie wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony” (Łk 18,14).20
Odkupieni nie powinni troszczyć się o samego siebie, lecz tylko o to, co miłe i chwalebne dla ich Odkupiciela. W niebie cała uwaga skupi się na naszym Panu, nie zaś na żadnym z nas. Nie będziemy zresztą nawet jej pragnąć, gdyż takie pragnienie oznaczałoby zagładę nieba. Prawdą jest, że znajdziemy się tam w uwielbionych ciałach, z wieńcami na głowach i nagrodami otrzymanymi od Pana, który powie nam: „Dobrze, sługo dobry i wierny [...] wejdź do radości Pana swego” (Mt 25,21). Czy da nam to jednak pozytywny obraz samego siebie, poczucie własnej wartości, wysoką samoocenę i ogólnie przyjemne uczucia względem samego siebie? C.S. Lewis odpowiada:
Dziecko poklepane po ramieniu za dobrze odrobione lekcje, kobieta, której urodę chwali ukochany, zbawiona dusza, do której Chrystus mówi: „Dobrze” - cieszą się, i słusznie.
Gdyż przyjemność tkwi nie w tym, kim jestem, lecz w fakcie, że ucieszyłem kogoś, kogo pragnąłem (słusznie) ucieszyć.
Kłopot zaczyna się w chwili, gdy od myślenia: „Ucieszyłem go, to dobrze”, przechodzimy do myślenia: „Musi być ze mnie gość, że udało mi się tego dopiąć!”21
Pogląd Lewisa od początku podzielał cały kościół. Teologia poczucia własnej wartości wypłynęła całkiem niedawno i desperacko próbuje dowodzić, że to ona jest właśnie „wiarą, która raz na zawsze została przekazana świętym”. O tradycyjnym stanowisku kościoła świadczą pieśni, które przetrwały próbę czasu.
Posłuchajmy słów zainspirowanych listami Samuela Rutherforda ułożonych przez Anne Ross Cousin przed około stu laty. Jakże różnią się od dzisiejszej egocentrycznej teologii - lecz o ileż są lepsze!
Oblubienica nie patrzy na swą szatę,
lecz w twarz drogiego Oblubieńca;
nie będę patrzyć na chwałę,
lecz na mego Króla Łaski:
nie na koronę, którą daje,
lecz na Jego przebitą rękę.
To Baranek jest całą chwałą
krainy Immanuela.22
Nie ma tu miejsca na moje ja; lecz któż odważy się powiedzieć, że ponieważ Chrystus jest „całą chwałą”, to my cierpimy na tym, tracąc „poczucie własnej wartości”? Samuel Rutherford, prawdziwie wypełniony miłością, pokojem i radością swego Pana, umierał w 1661 r. z zapałem powtarzając słowa: „Cała chwała krainy Immanuela! Cała chwała!” Możemy mieć pewność, że Rutherford nie mówił o sobie, lecz o swym Panu.
Ani samoocena, ani poczucie własnej wartości, ani samoakceptacja, ani miłość własna, ani którykolwiek z przejawów egocentryzmu nie ma nic wspólnego z „miłością, radością, pokojem, cierpliwością, uprzejmością, dobrocią, wiernością, łagodnością, wstrzemięźliwością” - nadprzyrodzonym owocem Ducha (Gal 5,22-23), stanowiącym najdoskonalszy wyraz życia Chrystusowego w wierzącym. Nie, poczucie własnej wartości i inne przejawy egocentryzmu nie są niezbędne. A propagatorzy nowej teologii, choćby działali w najlepszej wierze, wprowadzili dysonans, który fałszywie brzmi w sąsiedztwie tego, za czym kościół zawsze się opowiadał, a co można wyczytać w jego poezji i prozie, w świadectwach największych świętych i męczenników - i w samej Biblii.
Dlaczego poczucie własnej wartości jest tak ważne?
Teoretycy egocentrycznej teologii obstają jednak przy twierdzeniu, że poczucie własnej wartości jest nie tylko n i e z b ę d n y m, ale i zasadniczym, sine qua non warunkiem ludzkiego szczęścia i zadowolenia. Nie chcą porzucić teorii o ludzkim ja i postanowili za wszelką cenę ocalić nieco czci dla fałszywego bóstwa, lansując błędną tezę, iż w ten sposób oddają cześć prawdziwemu Bogu. Wielu nieroztropnie dało się podejść ułudnej atrakcyjności psychologii humanistycznej, ozdobionej tu i tam wersetem biblijnym mającym rzekomo dowodzić jej prawdziwości.
Próba ochrzczenia psychologii humanistycznej kłóci się z wymową całości Pisma Świętego. W całej Biblii nie ma ani jednego bohatera wiary, na którego można by wskazać podając przykład osoby o pozytywnym obrazie samego siebie i wysokim poczuciu własnej wartości - ani też takiego, który ucierpiałby od braku tak dziś propagowanych przejawów egocentryzmu. Zachęty do egocentryzmu nie znajdziemy nie tylko w Biblii, ale i w żadnym z dzieł pisanych przez świętych na przestrzeni dziejów. Wśród licznych „autoafirmacji” stosowanych przez wielkiego apostoła Pawła znajdujemy określenia w rodzaju: pierwszy z grzeszników (1 Tym 1,15), „nędzny ja człowiek” (Rz 7,24) czy „najmniejszy ze wszystkich świętych” (Ef 3,8).
Paweł zalecał Filipianom - i nam: „w pokorze uważajcie jedni drugich za wyższych od siebie” (Flp 2,3). Wierzących w Rzymie napominał tymi słowy: „Powiadam bowiem każdemu spośród was, mocą danej mi łaski, by nie rozumiał o sobie więcej, niż należy rozumieć, lecz by rozumiał z umiarem” (Rz 12,3). Biblia w ani jednym miejscu nie ostrzega nas przed zbyt niskim mniemaniem o sobie samym - a jeśli brak odpowiedniego poczucia własnej wartości jest naszym głównym problemem, to takich fragmentów powinno być wiele. Wynika stąd, że problem nasz tkwi nie w tym - lecz bez wątpienia w pysze. C.S. Lewis przyznał, że daleko mu do braku poczucia własnej wartości i do braku miłości własnej, za to ma wręcz przeciwny kłopot:
Czy mniemam o sobie dobrze, czy uważam się za miłego gościa? Cóż, obawiam się, że czasami tak (a są to niewątpliwie moje najgorsze chwile)...
Pójdźmy krok dalej. W moich najrozsądniejszych chwilach nie tylko nie uważam się za miłego człowieka, ale wiem, że jestem wręcz człowiekiem okropnym. Na niektóre uczynione przez siebie rzeczy patrzę z przerażeniem i wstrętem.23
Taka uczciwość pozwala nam dostrzec biblijną perspektywę ludzkiego ja. Kiedy Dan Denk zaczął stosować tę perspektywę w poradnictwie, skutki okazały się błogosławione. „Zacząłem przypatrywać się krytyczniej psychologii egocentrycznej” - - wspomina Denk - „gdy zajmowałem się poradnictwem jako pastor, a potem na chrześcijańskiej uczelni. Pewnego dnia na rozmowę przyszedł Doug (nie była to pierwsza rozmowa). Znów był sobą załamany, przytłoczony różnymi swymi wadami. [...] Przy poprzednich spotkaniach starałem się podbudować w nim poczucie własnej wartości. Na krótko skutkowało, ale potem znów się pogrążał”. Denk opowiada dalej:
Tym razem uderzyło mnie, że Doug jest tak bardzo pochłonięty własną osobą. Więcej zainteresowania sobą nie było mu już potrzebne.
„Doug” - powiedziałem - „nie sądzę, że masz jakikolwiek problem z niską samooceną. Przypuszczam nawet, że jesteś dość dumny. Czasami c z u j e s z s i ę do niczego i jak drań właśnie dlatego, że t a k i j e st e ś ... jak my wszyscy. Przyjmij do wiadomości, jaki jesteś, i żyj dalej. Zapomnij trochę o własnej osobie, zainteresuj się innymi, ich kłopotami”.
Wyraz twarzy Douga zmieniał się: od zaskoczenia, przez przerażenie, niedowierzanie - aż do uśmiechu. Takiej rady jeszcze nie słyszał. I z pewnością nie oczekiwał jej ode mnie. Ale kiedy tak rozmawialiśmy, jego wzrok się rozjaśniał - zaczął doświadczać nowej wolności, wolności od niewoli zaabsorbowania sobą, wolności, którą daje spojrzenie na siebie po raz pierwszy uczciwie.24
Nie ja, lecz Chrystus
Kwestia, którą rozważamy, to coś więcej niż za i przeciw egocentrycznym teoriom psychologicznym. Gdybyśmy traktowali Jezusa poważnie, zrozumielibyśmy, że różnica między poleceniem, aby Jego uczniowie zapierali się siebie samego, a propagowaną przez nową ewangelię miłością do siebie samego, samoakceptacją i poczuciem własnej wartości, może się okazać różnicą między niebem a piekłem (por. Mt 16,24-25). Stoimy bez wątpienia wobec doniosłej kwestii. Przerażającą jest świadomość, iż psychologia do tego stopnia opanowała kościół, że k u l t w ł a s n e g o j a stanowi dziś główne jego poselstwo. David Wilkerson wskazuje:
Pójdźmy do którejkolwiek księgarni i policzmy tytuły poświęcone ludzkim bolączkom - depresjom, lękom, odrzuceniu, rozwodom, ponownym małżeństwom, samotności etc. Udajmy się na pierwszy z brzegu kurs czy ewangelizację, a dowiemy się dużo na temat radzenia sobie ze zranieniami i zmartwieniami.
Lecz jakże mało pisze się i naucza o uczestniczeniu w cierpieniach Jezusa Chrystusa, Pana.25
Georgij Wins, długoletni więzień Sowietów, który po uwolnieniu podczas historycznej wymiany więźniów znalazł się na Zachodzie, rzuca nam wyzwanie, mówiąc o wyborze, jakiego on i inni sowieccy chrześcijanie musieli dokonać w 1962 r., chcąc być posłusznym Chrystusowi: „W całym kraju wierzący sprzeciwiali się odstępstwu. Niepokojący stan duchowy naszych kościołów skłonił nas do przeanalizowania naszych własnych postaw”. Pokuta skłoniła ich do postanowienia, aby odtąd opierać się we „wszystkich sprawach życia i wiary” wyłącznie „na absolutnym autorytecie Biblii”26. Taki był początek przebudzenia, które trwa po dziś dzień. Giennadij Kriuczkow, przewodniczący związku niezależnych kościołów baptystycznych w ZSRR, wycierpiał wiele prześladowań i w chwili pisania tej książki znajduje się wciąż w więzieniu. Zauważmy jednak uwagę radość i triumf brzmiące w jego słowach:
Zostawiliśmy za sobą wszystko i wyszliśmy spośród nich, nie posiadając nic prócz naszej wiary i obietnic Bożych, i weszliśmy w obfitość Bożego błogosławieństwa...
Niech Pan dalej prowadzi pośród nas swe potężne dzieło aż do swego przyjścia, aby nasza pieśń ku Jego chwale, rozpoczęta na tym padole łez, rozbrzmiewała na wieki w Jego niebieskim Królestwie.27
Nieobecność „ja” wręcz rzuca się w oczy. Nie widzimy samooceny, miłości do siebie samego, poczucia własnej wartości ani samoakceptacji - tylko Chrystusa. Jeśli mamy dochować wierności Panu, musimy powrócić do praktycznego stosowania chrześcijaństwa prawdziwie biblijnego. Chrześcijaństwo takie spostrzeżemy w listach, które apostoł Paweł pisał z więzienia. Spostrzeżemy je też w listach z więzienia wielu innych spośród ludu Bożego, cierpiących po dziś dzień w komunistycznych obozach pracy na całym świecie. Poniższy fragment pochodzi z listu Władimira Kosteniuka, 57-letniego kaznodziei niezarejestrowanego kościoła na Ukrainie, odsiadującego już drugi wyrok w Gułagu i zagrożonego jego przedłużeniem:
Serce moje pragnie, aby Pan uczynił mnie narzędziem swojego pokoju, abym tam, gdzie jest nienawiść, siał miłość, tam gdzie zwątpienie, wiarę, tam gdzie rozpacz, nadzieję, tam gdzie smutek, radość; aby sprawił On, że we wszystkim moje życie będzie przykładem...
Umiłowani, tak wiele chciałbym wam w tym liście powiedzieć [...] Najbardziej jednak pragnę zawsze być gotowym na przyjście mego Zbawcy! Tak wdzięczny jestem Panu, że wiedzie mnie tą ścieżką i że nie wypuści mnie ze swych dłoni.
Gdy patrzymy na drogę, którą podążali Chrystus i Jego uczniowie, nasz ucisk wydaje się mały i niepozorny. Gdyż najważniejsze w życiu chrześcijanina jest to: co zabierzemy z sobą, gdy staniemy przed Bogiem? Co będziemy mogli złożyć u Jego stóp?28
Wyjątek z książki Beyond Seduction Dave'a Hunta.
Copyright 1987 by Dave Hunt. Published by Harvest House Publishers, Eugene, Oregon, USA.
Used by permission.
Copyright 1987 by Dave Hunt. Published by Harvest House Publishers, Eugene, Oregon, USA.
Used by permission.
1 List w archiwum z dnia 30 wrz. 1986.
2 Dave Wilkerson, „Straight Talk - The Fellowship of His Sufferings”, The Evangelist październik 1986, s. 16.
3 A.W. Tozer, Gems from Tozer, Christian Publications, 1969, s. 42 (cytat z: The Root of the Righteous).
4 J.I. Packer, Keep in Step with the Spirit, Revell, 1984, s. 97.
5 Self-Esteem, red. Craig W. Ellison, Southwestern Press for Christian Association for Psychological Studies, 1976, s. 6.
6 Robert Schuller, Self-Esteem: The New Reformation, Word, 1982, s. 116.
7 Jay Adams, The Biblical View of Self-Esteem, Self-Love and Self-Image, Harvest House, 1986, s. 25.
8 Schuller, op. cit., s. 19.
9 Ibid., s. 145.
10 Jan Kalwin, Institutio Christianis Religione, Księga 1.
11 J. Gregory Mantle, Beyond Humiliation, Bethany, 1975, okładka.
12 John Vasconcellos i Mitch Saunders, „Humanistic Politics”, AHP Perspective (wyd. Association for Humanistic Psychology) lipiec 1985, s. 12-13.
13 Schuller, op. cit., s. 35.
14 Adams, op. cit., s. 94.
15 Schuller, op. cit., s. 12.
16 Ibid., s. 12, 36, 64, 123, 150-151.
17 Jimmy Swaggart, „The Message of the Cross”, The Evangelist październik 1986, s. 6.
18 Andrew Murray, The Inner Life, Zondervan, 1980, s. 50.
19 Schuller, op. cit., s. 38.
20 Donald Grey Barnhouse, Romans, t. 1, Man's Ruin, Van Kampen Press, 1952, s. 261.
21 C.S. Lewis, Mere Christianity, MacMillan, 1952, . 112.
22 „Immanuel's Land”, w: Hymns of Worship and Rememberance, Truth and Praise, Inc., 1950, nr 105.
23 Lewis, op. cit., s. 105.
24 Dan Denk, „I Love Me!”, Christian Reader wrzesień/październik 1986, s. 33-34.
25 The Evangelist paźdz. 1986, s. 13.
26 Prisoner Bulletin, red. Georgi Vins, P.O. Box 1188, Elkhart, IN 46515 USA, jesień 1986, s. 15-16.
27 Ibid., s. 17.
28 Ibid., s. 6.
« poprzedni artykuł | następny artykuł » |
---|