... Będziesz miłował Pana, Boga swego, z całego serca swego i z całej duszy swojej,

i z całej myśli swojej, i z całej siły swojej, a bliźniego swego, jak siebie samego.

Łuk. 10:27

Psychoherezja Dotrzymujących Słowa cz.1

                    
Ruch Promise Keepers (Dotrzymujących Słowa) założył w 1990 r. Bill McCartney (jest on jednym z apostołów Nowej Reformacji Apostolskiej i ekumenistą przyp.red.), trener futbolu amerykańskiego na Uniwersytecie Colorado. Latem 1991 r. na pierwszej dużej konferencji zjawiło się 4 200 mężczyzn; rok później - 22 000, w 1993 r. aż 50 000 mężczyzn tłoczyło się na Stadionie Folsom w Boulder (Colorado). Popularność ruchu rosła w takim tempie, iż na rok 1994 musiano zaplanować letnie konferencje w aż czterech różnych miejscach. Do samego tylko Anaheim zjechało prawie tylu mężczyzn co na konferencję rok wcześniej.

Konferencje Promise Keepers to atrakcyjne wydarzenia. Na pierwszy rzut oka tej schrystianizowanej wersji ruchu mężczyzn trudno coś zarzucić. Ale poza tłem muzyki, wspaniałej atmosfery i rzeszy 50 tys. mężczyzn zebranych w jednym miejscu widać fundament psychoherezji i ekumenizmu. Choć zebrani obiecują Bogu miłość, cześć i posłuszeństwo oraz czystość i wierność rodzinie, to przemiana w męża Bożego zachodzi na sposób ludzki wymieszany ze sposobem Bożym. Program Promise Keepers jest mętną mieszaniną psychoherezji.


Sposób psychologiczny Dotrzymujących Słowa

Każdy mężczyzna, który w roku 1993 uczestniczył w konferencji Promise Keepers w Boulder, otrzymał egzemplarz książki Roberta Hicksa The Masculine Journey: Understanding the Six Stages of Manhood (Wędrówka mężczyzny. Zrozumienie sześciu etapów rozwoju męskości). Zarówno sama książka jak i dołączony do niej podręcznik zawierają logo Promise Keepers, informacje o ruchu i jego numery telefoniczne. Można zatem uznać, że nauki Hicksa reprezentują stanowisko Promise Keepers w kwestii męskości.
Według psychologa Johna Trenta „całe pokolenie mężczyzn takich jak my zgubiło się po drodze odnajdywania siebie, swego celu i misji życiowej”. Żałuje on, iż nie posiadał „Wędrówki mężczyzny”, kiedy był „młodym chłopcem, zmagającym się z biblijnym pojęciem męskości”.
Zdaniem Trenta książka „pomoże nam pojąć, jak Biblia postrzega męskość”. Lecz czy rzeczywiście? Czy też jest to raczej kolejny przejaw psychoherezji, kolejna diaboliczna mieszanka psychologii i Biblii?
Trent to psycholog znany w kościele z łączenia psychologii i chrześcijaństwa. Hicks, autor „Wędrówki...”, to profesor teologii duszpasterskiej (dyscypliny obfitującej w modele i metody psychologiczne) i prezes Life Counseling Services (Usługi Poradnictwa Życiowego), „profesjonalnego ośrodka poradniczego Poradnictwa Chrześcijańskiego”. Przez wzgląd na przygotowanie zawodowe i praktykę są więc obaj panowie rzecznikami integracji psychologii i chrześcijaństwa.
Mimo to wspomnianą książkę reklamuje się jako ukazanie biblijnych nauk na temat męskości. Howard Hendricks z Seminarium Teologicznego w Dallas z serca poleca książkę: „Bez względu na to, jak długo studiujecie Biblię, przekonacie się, że Wędrówka mężczyzny otwiera nam oczy; to klucz do zrozumienia biblijnej nauki o tym, co oznacza - być mężczyzną”.
Idąc w ślady wszystkich teoretyków psychologii, Hicks uznał swoje osobiste doświadczenia za uniwersalne prawdy. Pisze: „Mężczyźni nie lubią pytać o wskazówki”. Tymczasem wielu mężczyzn wcale nie stroni od proszenia o wskazówki. Na kartach całej książki. Hicks nagina Biblię do osobistych przeżyć oraz psychologicznych teorii na temat męskiego cyklu życiowego.
Artykuł „Theory as Self-Portrait and the Ideal of Objectivity” (Teoria jako autoportret a ideał obiektywności) dr Lindy Riebel wykazuje, że „teorie ludzkiej natury odzwierciedlają osobowość teoretyka, który dokonuje jej eksternalizacji, projekcji na ludzkość jako taką”. Zdaniem Riebel „dana teoria ludzkiej natury jest autoportretem danego teoretyka [...] podkreślając to, co jest teoretykowi potrzebne”. Teorie osobowościowe i psychoterapeutyczne „nie wychodzą poza konkretną osobowość dokonującą tego aktu”.
W książce Makers of Psychology: The Personal Factor (Stwórcy psychologii - czynnik osobisty) dr Harvey Mindess twierdzi, że teoretycy psychologii „malują ludzkość na swoje podobieństwo”, a „teorie i techniki każdego z nich są środkiem do uzasadnienia jego własnej osobowości”. Mindess pisze:
Cała ta dziedzina, kierując się stanowiskiem swoich liderów - mającym, jak chcę pokazać,  z a w s z e  charakter osobisty - przypomina zestaw krzywych zwierciadeł, z których każde odbija ludzką naturę w tak czy inaczej zniekształcony sposób, bez żadnej gwarancji, że zestawienie wszystkich odbić da nam wiarygodny wizerunek [podkreślenie autora].
Książkę oparł Hicks nie na Biblii, ale na własnym doznawaniu męskości. Na tej podstawie wyróżnił arbitralnie fazy, do których wpasował osobiste przeżycia i subiektywne idee psychologiczne. Nadając tym fazom biblijnie brzmiące nazwy i z lekka doprawiając je prawdą biblijną tworzy pozór, że wszystkie jego teorie męskości mają oparcie w Biblii.
Najpierw Hicks odrzuca pewne psychologiczne teorie męskości i pisze, że Jezus jest „modelem męskości, do którego mężczyźni winni dążyć”. Gdy z początku odrzuca Junga i innych („jungowska definicja męskości mi nie odpowiada”), sądzimy, iż nie będzie korzystał z ich pomysłów. Tymczasem  korzysta on z teorii Junga i innych psychologów, także przy opisie Jezusa. Idee Junga raz po raz wypływają na karty książki za pośrednictwem innych cytowanych autorów, stanowią też integralną część teorii samego Hicksa.
The Seasons of a Man's Life (Pory życia mężczyzny) Daniela Levinsona to jedna z książek, na których oparł się Hicks. Na bazie własnych doświadczeń i rzekomo „znakomitej pracy badawczej” Levinsona orzekł, iż książka jest zgodna z prawdą. Po analizie życiorysów 40 mężczyzn Levinson, psycholog, wyznaczył, jak pisze Hicks, „pewne przewidywalne epoki w męskim cyklu życiowym”. Levinson prowadził z kilkoma kolegami badania finansowane przez Krajowy Instytut Zdrowia Umysłowego. Od 1968 do początku 1970 r. prowadzono rozmowy z 40 mężczyznami w wieku od 35 do 45 lat.
Wśród badaczy, reprezentujących głównie orientację freudowską, był też zwolennik Junga, który „pomógł [im] przyswoić idee Junga bez potrzeby rezygnacji z innych stanowisk”. Wywiad psychologiczny zawsze przebiega zgodnie z teoretycznym stanowiskiem badacza. Levinson pisze: „Od strony psychologicznej nasze myślenie o rozwoju człowieka dorosłego wyrasta więc z intelektualnej spuścizny Freuda, Junga i Eriksona. Mieszczą się w niej też Rank, Adler, Reich i inni zorientowani społecznie psycholodzy głębi”.
Badania dostarczyły informacji opisowych, nie opartych jednak na żadnych kontrolowalnych i obserwowalnych danych. Miały raczej charakter anegdotyczny, w całości oparty na subiektywnie przeprowadzonych wywiadach. W trakcie wywiadów posłużono się jednym testem psychologicznym: testem apercepcji tematycznej, techniką projekcyjną o bardzo niskiej wiarygodności. Zresztą testu nie przeprowadzono nawet według ściśle określonych reguł, ale użyto jako środka pobudzania myśli podczas wywiadów.
Levinson pisze: „Podstawowa metoda polegała na wydobyciu z 40 mężczyzn historii ich życia, zbudowaniu biografii i opracowaniu uogólnień opartych na tych biografiach”. Poza tym badacze „starali się pojmować mężczyznę i jego życie intuicyjnie”. Levinson wspomina:
Zauważyliśmy, jak pełno mamy pomysłów - wypływających głównie z teorii psychoanalitycznej - na temat rozwoju osoby badanej w dzieciństwie i wieku młodzieńczym. Byliśmy w stanie wskazać wiele związków między tymi wczesnymi okresami a wydarzeniami dorosłego życia.
Krótko mówiąc, informacjom biograficznym zebranym podczas wywiadów nadali freudowskie albo jungowskie interpretacje. Badania rozpoczęto więc od odgórnych założeń o charakterze freudowskim i jungowskim, prowadzono w ramach i pod kontrolą tych założeń, w końcu zaś zinterpretowano według teorii psychologicznych, na których je a priori oparto. Coś podobnego nazywa Hicks „znakomitą pracą badawczą”!
W książce tej, wyrażając swe psychoanalityczne sympatie, Levinson opisał cztery fazy rozwoju wraz z okresami przejściowymi. Są to jednak podziały arbitralne; inni proponują inną liczbę etapów; Konfucjusz na przykład wyróżniał sześć okresów w cyklu życiowym.
Hicks tymczasem podąża znaną ścieżką integracjonisty: bierze na warsztat pewną teorię psychologiczną, uznaje ją za prawdziwą (wedle maksymy: „wszelka prawda jest Bożą prawdą”), a potem zastanawia się, co można do niej dodać z Biblii. Pisze: „Jako biblijnie wykształcony teolog zapytywałem się: Czy Pismo może cokolwiek dodać w tej mierze?” Tak oto nauka Hicksa opiera się na opiniach ludzkich, a Biblię można do tego co najwyżej nagiąć.
Hicks podaje sześć znanych z seminarium słów hebrajskich, które pasują do teorii Levinsona. Składa się wprost cudownie, iż każde jak ulał pasuje też do hicksowskich rzekomych etapów życia mężczyzny.

«'adam»: szlachetny dzikus?
Hicks pisze: „Dla mężczyzn [słowo «'adam»] oznacza, iż jesteśmy istotami stworzeniowymi (creational) po pierwsze i najważniejsze. [...] Bycie stworzeniowym oznacza, że mamy wyjątkowe zdolności, godne szacunku i boskie”. Rozdział o pierwszym etapie rozwoju męskości zatytułował Hicks „Samiec stworzeniowy «Adam»: szlachetny dzikus”. W którym to miejscu Biblia maluje nam człowieka w chwili stworzenia jako „szlachetnego dzikusa”? Jest to de facto płód najgorszego sortu antropologii: romantyczna idea Margaret Mead, że człowiek niecywilizowany ma w sobie naturalną czystość, bo nie skaziło go jeszcze społeczeństwo. Wypływa to z humanistycznej koncepcji, która głosi, iż wszyscy ludzie rodzą się dobrzy, tylko później kala ich społeczeństwo. Badania Mead, już dawno obalone, prowadzono tak, by potwierdzić jej humanistyczny światopogląd.
Idea „szlachetnego dzikusa” łechcze naszą cielesność - i jest „politycznie poprawna”. Daje też „dzikiemu człowiekowi” pretekst do dowolnego wyrażania siebie przy jednoczesnym zachowaniu poczucia własnej wartości.
Według Hicksa «'adam» to „człowieczeństwo na najbardziej podstawowym poziomie ciała, krwi i prochu ziemi”. Używając tego słowa wyjaśnia, „co to znaczy: być stworzeniowym typem faceta”. (W ogóle osobliwy jest język Hicksa: każda faza rozwoju to jakiś „typ faceta”: „stworzeniowy typ faceta”, „falliczny typ faceta” itd.). Hicks wyróżnia więc typy oraz fazy.
Jak niektórzy chcą ubiblijniać teorię czterech temperamentów wyszukując postacie biblijne mające reprezentować poszczególne typy, podobnie wykorzystuje je Hicks do ukazania swoich faz i typów. Któż zatem reprezentuje „szlachetnego dzikusa”? Czy nie przyszło nam nigdy do głowy, że „szlachetnym dzikusem” był król Salomon? W każdym razie Hicksowi przyszło. Jest to być może jedyna bardziej twórcza i oryginalna myśl książki. Obnażająca zarazem, jak Hicks wtłacza Biblię w przygotowaną zawczasu przez siebie formę człowieka.
W nauce Hicksa o człowieku dominuje myśl psychologiczna. Naśladując kolegów po fachu z określenia „stworzony na obraz Boży” wyciąga on wniosek o konieczności poczucia własnej wartości. I oznajmia:
Walcząc o pozytywną samoocenę, ukazuję podstawowe tworzywo, z którego jestem stworzony, i w jaki sposób jestem stworzony. Dokonania psychologów i autorów poradników tylko potwierdzają tę rzeczywistość. [...] Rozwiązania terapeutyczne mające na celu odzyskać lub rozwinąć poczucie własnej wartości oraz literatura poradnikowa potwierdzają tylko tę wrodzoną, głęboko zakorzenioną, lecz niewytłumaczalną wartość.
W książce Prophets of Psychoheresy II (Prorocy psychoherezji II) wykazaliśmy, że nauki o poczuciu własnej wartości mają źródło w upadku człowieka, w jego cielesności i koncepcjach psychologicznych, nie zaś w Biblii.

«zakar»: mężczyzna falliczny?
Hicks dowodzi, że „to słowo [zakar] opisuje mężczyznę fallicznego w jego wyraziście seksualnym wymiarze”. Pisze on:
Na najbardziej bazowym (pierwotnym) poziomie jesteśmy istotami seksualnymi. Biblia nigdy nie udaje, że jest inaczej, i nie wymaga tego od nas. Spotyka nas tam, gdzie jesteśmy, gdzie żyjemy i istniejemy, tak też nas opisuje. Być mężczyzną to być fallicznym typem faceta; jako mężczyźni nigdy nie powinniśmy się z tego tłumaczyć ani pozwalać, by drwiły z tego kobiety (bądź tępi mężczyźni).
Hicks użył hebrajskiego słowa zakar, chcąc pokazać, iż męskość w swej tożsamości i płciowości ma mocne korzenie w Biblii. Faktycznie, słowo zakar odnosi się do fizycznej męskości, zarówno ludzkiej, jak i zwierzęcej. Pojawia się w kontekście obrzezania, spisów ludności i ofiar składanych ze zwierząt-samców. Występuje też w kombinacji ze słowem neqeb, w zestawieniach typu „mężczyzna i kobieta”.
Hicks redukuje biblijną definicję męskości do jednego organu ciała. Pisze: „Biblia po prostu definiuje męskość poprzez prącie (fallus)”. Nie trzeba dodawać, że i w tym wypadku Hicks usiłuje wtłoczyć biblijną męskość w swe własne kategorie.
Określanie za pomocą prącia pewnej fazy rozwoju mężczyzny budzi niejakie wątpliwości. Po pierwsze, pewna słownikowa definicja fallusa [w jęz. ang.] obejmuje zarówno męski  jak i żeński element anatomii; inna zaś oznacza męski organ  reproduktywny „czczony jako symbol płodności, np. podczas Dionizjów w starożytnej Grecji”.
A zatem określenie „falliczny typ faceta” kojarzy się raczej z greckim pogaństwem niż z męskością biblijną. Lecz w tę właśnie stronę wiedzie swych czytelników Hicks. By podkreślić związek płciowości i duchowości, odwołuje się do różnych pogańskich przedmiotów i praktyk i do biblijnego obrzezania. Pisze: „Prącie zawsze stanowiło symbol nabożności i oddania religijnego”.
Hicks wspomina o sporach, czy pierwsze obrzezanie nastąpiło u Abrahama (1 Mojż 17,10.14), czy „gdy Sypora, żona Mojżesza, upuściła krew syna, aby ukoić gniew Boży przeciw Mojżeszowi” (2 Mojż 4,25). Potem używa słów: „bez względu na pochodzenie”, tak jakby nie miało to większego znaczenia, jakby Biblia nie wypowiadała się o tym jasno czy jakby była mieszaniną mitów i niedbale zapisywanej historii.
Hicks nie wspomniał, że chrześcijaństwo nie ma nic wspólnego z prąciem jako symbolem męskości. Upierającym się przy obrzezywaniu nowych wierzących apostoł Paweł zarzucił głoszenie  innej ewangelii. Po cóż więc Hicks chce zaszczepić w chrześcijaństwie koncepcję fallusa? Pisze: „Jesteśmy powołani do czczenia Boga jako faceci typu fallicznego, a nie androginiczni, neutralni bezpłciowcy lub sfeminizowani osobnicy płci męskiej, jak to ma miejsce w wielu kościołach, które uległy wpływom feminizmu.” Nacisk położony na rolę prącia motywuje Hicks używając nieistniejącego figuranta własnego wymysłu.
Pisze: „Wierzę, że dopóki kościół nie uzna w mężczyznach tego, kim są, mężczyzn fallicznych, z wszelkimi wrodzonymi im napięciami duchowymi, nie będzie mógł dotrzeć do mężczyzn tam, gdzie się znajdują”. Co więcej, jego zdaniem kłopoty seksualne mężczyzn („nałogi seksualne”, pornografia, cudzołóstwo itd.) „ukazują, jak desperacko usiłujemy wyrazić, w jakiejś perwersyjnej formie, głęboki przymus oddawania czci religijnej swoim prąciem”. Analizę sytuacji oparł jednak Hicks w całości na teoriach psychologii; nie podał żadnego solidnego biblijnego dowodu, że każdy mężczyzna odczuwa „głęboki przymus oddawania czci religijnej prąciem”.
Hicks pisze wprawdzie: „Zasadniczy cel naszej płciowości znajduje realizację jedynie w związku z żeńską partnerką w instytucji małżeństwa”. Lecz zaraz potem na reprezentanta męskości fallicznej wybiera Samsona. Czy nie należało raczej wybrać mężczyzny, który umiał panować nad pożądaniem i oddawać chwałę Bogu również stworzonym przez Niego ciałem? Hicks jednak wybrał Samsona:
Samson to wysoki poziom testosteronu, męski typ mężczyzny. «Zakar» do szpiku kości. Lecz widocznie nigdy nie wyrósł z fazy fallicznej.
Pisząc, że niektórzy mężczyźni „zatrzymują się na fallicznej fazie rozwoju”, Hicks zdradza swe freudowskie korzenie. Freud głosił, że zatrzymujemy się na pewnych fazach rozwoju, gdy nie udaje nam się ich pomyślnie przebyć. System Freuda opiera się na tzw. psychoseksualnych fazach rozwoju. W teorii tej falliczny etap rozwoju odgrywa najważniejszą rolę: wtedy każde dziecko w wieku od 3 do 6 lat rzekomo pożąda współżycia płciowego z rodzicem przeciwnej płci i usunięcia rodzica tej samej płci. Freud nazwał to kompleksem Edypa. Twierdził:
Każde narodziny na tej planecie wiążą się z zadaniem opanowania kompleksu Edypa; każdy, komu się to nie uda, pada ofiarą neurozy.
Freud oparł swe teorie płciowości na własnym zboczeniu seksualnym. W ostatnich latach koncepcję Edypa całkowicie zdyskredytowano.

Jezus - falliczny typ faceta?
Hicks uznał Jezusa za „w ogromnym stopniu «zakar», fallicznego”:
Wierzę, iż Jezus był mężczyną fallicznym, z wszystkimi fallicznymi namiętnościami, jakich jako mężczyźni doświadczamy. Nigdzie jednak nie odnotowano, że współżył płciowo z kobietą. Być może rozmyślał o tym, tak jak to ukazuje film Ostatnie kuszenie Chrystusa, ale nawet na tym filmie nie uległ On pokusie i pozostał wierny swej mesjańskiej misji.*
Hicks milczy o tym, że bluźniercza książka, na której oparto film, opisuje drobiazgowe fantazje seksualne, a nie tylko coś, co Biblia zwie pokusą. „Ostatnie kuszenie” nie było wcale ulotną sugestią; przypominało raczej „pożądanie w sercu”, które sam Jezus nazwał grzechem (Mt 5,28). Teza Hicksa jest akceptacją bluźnierstwa zawartego w filmie.
W podręczniku do „Wędrówki mężczyzny” w rozdziale „Analiza zagadnienia wraz z innymi mężczyznami” pada pytanie: „Jakie były twe męskie wzorce w wieku dorastania i jakie miejsce zajmował pośród nich Jezus jako mężczyzna?” Jeden z proponowanych punktów do dyskusji brzmi: „Obaj byli zwyczajnymi facetami, kuszonymi seksualnie jak to mężczyźni”.
Sugeruje się więc, że Jezus był „zwyczajnym facetem”, „kuszonym seksualnie jak to mężczyzna”. „Facet” to wyraz mocno potoczny, nie bardzo przystojący Synowi Bożemu, który jest w pełni Bogiem i w pełni człowiekiem. Mówiąc wprost, jest to potępienia godny brak szacunku.
Słowo „zwyczajny” znaczy „taki jak zawsze w danych okolicznościach, niczym się nie wyróżniający, normalny, zwykły, pospolity” (Słownik Języka Polskiego, PWN, 1981). Nazwanie Jezusa mianem „zwyczajny facet” sugeruje, że jest On taki jak wszyscy faceci (niczym się nie wyróżnia, zwykły). Tymczasem Jezus wcale nie jest jak inni faceci: On nie grzeszył! Hicks oczywiście przyznaje, że Jezus nie grzeszył. Jeśli jednak Jezus nie grzeszył, to nie był w żadnym razie „zwyczajnym facetem”. Określenie „zwyczajny facet” oznacza kogoś, kto nie wyróżnia się, jest więc tak samo grzeszny jak inni.
Jezus istotnie był kuszony pod każdym względem (Hbr 4,15); ale opinia, że był „kuszony seksualnie jak to mężczyzna”, sugeruje, iż  sposób doznania tej pokusy był identyczny, że Jezus doświadczał tej samej skłonności do pożądania co zwykli mężczyźni. Pokusa, by dać folgę pożądliwym myślom, nie jest grzechem. Zatem Jezus choć doznał pokus w najwyższym stopniu, nie oddał się pożądliwym myślom. A jaki „zwyczajny facet” nigdy nie uległ ciągowi pożądliwych myśli, gdy był „kuszony seksualnie jak to mężczyzna”? Określenie „zwyczajny facet” w związku z pokusą seksualną redukuje Jezusa do najniższego wspólnego mianownika męskości. A przecież nawet Job mówił: „Zawarłem umowę ze swoimi oczyma, że nie spojrzę pożądliwie na pannę” (Job 31,1; BB).

Smakowanie grzechu
Hicks boleje nad brakiem ceremonialnej inicjacji młodych mężczyzn; chce stworzyć „sposób celebrowania pierwszego pełniejszego doznania naszej śmiertelności i krańcowej grzeszności”. Dodaje: „Pewnie wielu wzdrygnie się na moją propozycję celebrowania doświadczenia grzechu”. Pisze:
Przykładowo: młodzież w naszych kościołach obarczamy zwykle tak potężną dawką potępienia, jeśli idzie o ich pierwsze doświadczenia z grzechem, że czasami dziwię się, jak oni w ogóle dochodzą po tym do siebie.
Hicks proponuje inne podejście do młodych mężczyzn, którzy przechodzą „pierwsze doświadczenia z policją, pierwszy raz się upiją lub po raz pierwszy zażyją seksu czy narkotyków”. Chciałby, by takie wypadki traktować jak „dobry do nauki moment i rytuał wtajemniczenia”. Sugeruje, by „prawdziwi starsi kościoła wystąpili wtedy na środek, wyznali własne grzechy młodości, kolejnemu zaś pokoleniu pogratulowali człowieczeństwa”. Uważa, iż coś takiego pomoże młodym ludziom pojąć własną grzeszność i nauczyć się o przebaczeniu i pojednaniu.

Rzuciliśmy okiem na dwa z hicksowskich etapów rozwoju męskości, zaczerpnięte z pozabilijnych źródeł. Pozostałe cztery omówimy niebawem. Potwierdzą one głęboką lojalność Hicksa wobec freudowskich fantazji i jungowskich archetypów.

Droga ludzka czy droga Boża?
„Wędrówka mężczyzny” roi się od mitów i baśni psychologii. Paweł ostrzegał Tymoteusza, by „nie [zajmował] się baśniami i nie kończącymi się rodowodami, które przeważnie wywołują spory, a nie służą dziełu zbawienia Bożego, które jest z wiary” (1Tm 1,4). Kazał unikać „pospolitych i babskich baśni”, lecz ćwiczyć się w pobożności (1 Tym 4,7). Zaklinał:
Głoś Słowo, bądź w pogotowiu w każdy czas, dogodny czy niedogodny, karć, grom, napominaj z wszelką cierpliwością i pouczaniem. Albowiem przyjdzie czas, że zdrowej nauki nie ścierpią, ale według swoich upodobań nazbierają sobie nauczycieli, żądni tego, co ucho łechce, i odwrócą ucho od prawdy, a zwrócą się ku baśniom (2 Tym 4,2-4).
Tak właśnie dzieje się dziś wśród nawróconych chrześcijan, którzy uwierzyli w psychologiczne baśnie i mity o męskich archetypach.

PsychoHeresy Awareness Letter
lipiec/sierpień 1994
(za uprzejmą zgodą Autorów).


Hicks w swej tezie o pokusach seksualnych Jezusa opiera się na fragmencie Hbr 4,15, mówiącym, że Jezus był „doświadczony we wszystkim, podobnie jak my”.
Miesięcznik Dallas/Fort Worth Heritage (maj 1995, s. 13) podał opinię dwóch profesorów największych ewangelikalnych uczelni teologicznych USA, specjalistów od greckiej egzegezy i teologii systematycznej, którzy skontaktowali się z redakcją w sprawie takiej interpretacji. Ich zdaniem wnoszenie na podstawie Hbr 4,15, że Jezus mógł odczuwać pokusy podobnie, jak to przedstawia Ostatnie kuszenie Chrystusa, i że z pewnością odczuwał pokusy homoseksualne, jest „absurdalne” i jest „nadużyciem” wobec tego ustępu.
*******************************************************
1. Z "twórczości" Roberta Hicksa czerpał inspirację do napisania swojej pseudochrześcijańskiej książki "Tajemnice męskiej duszy" Pable Martin. (przyp.red.)
2. Bill McCartney ekumenista - link   (przyp.red.)
                                             
                  

Pisz do nas: kontakt@tiqva.pl