Aż do dnia, kiedy...
W 1983 roku napisałem książkę Peace, Prosperity, and the Coming Holocaust (Pokój, dobrobyt i nadciągająca zagłada). Pierwszy jej rozdział zatytułowałem „Alternatywny scenariusz", opierając go na swoim rozumieniu Pisma. Jeśli dobrze pamiętam, ówczesna sytuacja przedstawiała się następująco: stopy procentowe w USA były na poziomie ponad 20%, wskaźnik giełdowy Dow-Jonesa -- ok. 700, a eksperci przewidywali krach, przy którym rok 1929 wydałby się okresem prosperity. Rynek nieruchomości zamarł, dziesiątki tysięcy domów bezskutecznie czekało na kupców, a mieszkania stały puste, najpopularniejsze zaś książki w chrześcijańskich księgarniach traktowały o „śmierci dolara", „rychłym światowym krachu finansowym", „zbliżającym się radzieckim ataku na Izrael" itd. itp. Przeważały ponure nastroje.
W tym pierwszym rozdziale, opierając się na Piśmie, przedstawiłem opinię, że zwiastuni katastrofy mylą się -- napisałem, że reaganomika się sprawdzi, nastanie dobrobyt i nie dojdzie zbyt szybko do inwazji na Izrael. W owym czasie nie zdawałem sobie jeszcze sprawy, że Sowieci zgromadzili w Libanie broń dla milionowej armii najeźdźczej. Izrael wyciągnął to wszystko -- tysiące załadowanych ciężarówek -- na wierzch, gdy sam dokonał inwazji na Liban w czerwcu 1982 roku, aby powstrzymać ostrzał Izraela i zdusić terroryzm.
Mój „scenariusz alternatywny" sprawdzał się przez 25 lat. I dopiero potem doszło do obecnego światowego quasi-krachu finansowego, po długich latach budowania „zamożności" na niewyobrażalnym długu. Bardzo poważne problemy doprowadziły do bankructwa banków i firm, pozbawiły pracy dziesiątki tysięcy ludzi i pogorszyły los milionów ciężko pracujących obywateli. Oczywiście problemy te są aktualnie „rozwiązywane" poprzez drukowanie pieniędzy przez rządy i jeszcze większą akumulację długu. Dokąd nas to zaprowadzi?
Niektórzy boją się widma kolejnego krachu na giełdzie tak jak w 1929 roku i Wielkiego Kryzysu. Większość ekonomistów nie uważa jednak, że coś takiego mogłoby nastąpić przy obecnie stosowanych środkach regulacyjnych. Lecz znacznie bardziej niż wszystkie światowe problemy finansowe interesuje mnie Pochwycenie -- a ono w moim przekonaniu może zdarzyć się w każdej chwili.
Chrystus zapowiada, że dni bezpośrednio poprzedzające Pochwycenie będą przypominały czasy Noego i Lota. Zwróćmy jednak uwagę, że choć były to czasy odrażającej rozwiązłości, Chrystus w ogóle nie wspomina o tym fakcie. Oto Jego słowa:
„A jak było za dni Noego, tak będzie i za dni Syna Człowieczego. Jedli, pili, żenili się i za mąż wychodzili aż do dnia, kiedy Noe wszedł do arki i nastał potop, i wytracił wszystkich. Podobnie też było za dni Lota: Jedli, pili, kupowali, sprzedawali, szczepili, budowali; a w dniu kiedy Lot wyszedł z Sodomy, spadł z nieba ogień z siarką i wytracił wszystkich. Tak też będzie w dniu, kiedy Syn Człowieczy się objawi".
"Albowiem jak było za dni Noego, takie będzie przyjście Syna Człowieczego. Bo jak w dniach owych przed potopem jedli i pili, żenili się i za mąż wydawali, aż do tego dnia, gdy Noe wszedł do arki, i nie spostrzegli się, że nastał potop i zmiótł wszystkich, tak będzie i z przyjściem Syna Człowieczego".
„Dlatego i wy bądźcie gotowi, gdyż Syn Człowieczy przyjdzie o godzinie, której się nie domyślacie".
(Łk 17,26-30, Mt 24,37-39; Mt 24,44)
W przypadku Noego i Lota sąd i zagłada spadły w jednej chwili zaraz po tym, gdy wierzący zostali zabrani. Jednakże ten scenariusz nie pasuje do tego, co według zapowiedzi Biblii nastąpi po Pochwyceniu: okres dalszej pomyślności i coraz większych prześladowań Żydów na całym świecie.
Żadna ilustracja ze Starego Testamentu nie oddaje w pełni tego nowotestamentowego proroctwa. W czasach Noego i Lota określenie „aż do dnia" czy „w tym samym dniu" oznaczało faktycznie okres 24-godzinny. W Nowym Testamencie natomiast jest mowa o „dniu Pańskim", który rozpoczyna się w chwili Pochwycenia, obejmuje wielki ucisk i Tysiącletnie Królestwo, a kończy się w momencie nastania nowych niebios i nowej ziemi.
Sednem przestrogi Chrystusa jest to, że Pochwycenie („Noe wszedł od arki...", „Lot wyszedł z Sodomy...") nastąpi w chwili, gdy nawet wierni chrześcijanie zostaną nim zaskoczeni! Nastąpi ono w momencie, gdy powrót Chrystusa po tych, którzy do Niego należą, aby zabrać ich do domu ojca, gdzie „wiele jest mieszkań" (J 14,1-3), będzie ostatnią rzeczą, jakiej większość chrześcijan by się akurat spodziewała czy na jaką miałaby nadzieję. Fałszywy dobrobyt sprawi, że wielu chrześcijan niechętnie będzie myśleć o opuszczeniu ziemi i pójściu od nieba (postawa typu: „Niech pochwycenie nastąpi przed moją śmiercią, byle jeszcze nie teraz"). Zapanuje duch z Laodycei, który odegrał istotną rolę w odstępstwie, w jakim Kościół pogrążał się coraz głębiej od zakończenia II wojny światowej.
Można by w zasadzie powiedzieć, że duch ten jest obecny w Kościele od samego początku, odkąd tylko Jezus, spędziwszy z uczniami w swym zmartwychwstałym ciele 40 dni, wstąpił do nieba. Ten krótki okres musiał być czasem pełnym chwały dla Jego oszołomionych uczniów, którzy mieli sposobność poznawać swego Pana w nowy sposób, pozbyć się z umysłów resztek wątpliwości, a następnie rozpocząć wypełnianie „wielkiego posłannictwa", które On im powierzył.
Co jednak nader dziwne, pomimo zaciekłego sprzeciwu i prześladowań tysiące nowych uczniów nie paliło się bynajmniej do opuszczenia swych domów i pracy w posłuszeństwie ostatniemu nakazowi Pana, aby szli „na cały świat" i głosili ewangelię (Mk 16,15). W Jerozolimie było im mimo wszystko najwygodniej. Trzeba było dopiero „wielkiego prześladowania", włącznie z ukamienowaniem Szczepana, aby uczniowie „rozproszyli się po okręgach wiejskich Judei i Samarii" (Dz 8,1). Nie pochowali się bynajmniej tak jak Jedenastu w dniu Zmartwychwstania, lecz „ci, którzy się rozproszyli, szli z miejsca na miejsce i zwiastowali dobrą nowinę" (w innych przekładach: „głosili słowo", a nie swoje świadectwo) (Dz 8,4). W czasie prześladowań Kościół odżywał. Był to okres rzeczywistego wzrastania, które ostatecznie zostało zepsute przez „ruch wzrostu Kościoła" (który został zapoczątkowany -- jak twierdzi Robert Schuller w swej książce z 1974 roku -- przez niego samego, a którego najzdolniejszym uczniem jest według słów Schullera Bill Hybels [założyciel i pastor amerykańskiego megakościoła Willow Creek]).
Od samego początku „dobrobyt" był sytuacją, która dla większości chrześcijan stawała się niebezpieczna. Ewangelia zdrowia, bogactwa i pozytywnego wyznawania, której Kenneth Copeland nauczył się od Kennetha E. Hagina (seniora) i którą -- jak twierdzi -- Pan polecił mu rozgłaszać, jest od tamtego czasu propagowana przez Crouchów [właścicieli skandalizującego pseudochrześcijańskiego teleimperium TBN -- przyp. red.] oraz najrozmaitszej maści heretyków i oszustów sponsorowanych przez ich nadającą na cały świat sieć telewizyjną. Ta rzekoma „ewangelia" zawsze była fałszywa, lecz gdy zaczęła ją propagować w odstępczym Kościele „chrześcijańska" telewizja i publikacje, śmiercionośna laodycejska mentalność, od wieków kiełkująca pod powierzchnią Kościoła, dziś w pełni rozkwitła. „Bogaty jestem i wzbogaciłem się, i niczego nie potrzebuję" (Obj 3,17) -- postawa była obca „małej trzódce", którą zostawił na ziemi Chrystus i której obiecał królestwo (Łk 12,32) -- stała się dziś symbolem Bożego błogosławieństwa w prosperującym przemyśle „kościelnym".
Pochwycenie jest nadzieją praktycznie zapomnianą. Większości chrześcijan jest na tej ziemi zbyt dobrze, by mieli ochotę opuszczać ją i iść od nieba. Jeśli chodzi o moment Pochwycenia, kluczowe wskazówki zawiera 24 rozdział Ewangelii Mateusza. Werset 34 od dawna budził gorące spory: „Zaprawdę powiadam wam: Nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie". Słowa te zanotowano także w Łk 21,32. Spory dotyczą sformułowania „to pokolenie". Możliwe są trzy interpretacje:
1. Zdaniem preterystów poprzez „to pokolenie" Jezus miał na myśli ludzi żyjących wówczas na ziemi i że wobec tego proroctwa 24 rozdziału Mateusza wypełniły się za owego pokolenia w postaci oblężenia i zniszczenia Jerozolimy w roku 70 po Chr. Jest to stanowisko ewidentnie błędne, ponieważ w tamtym czasie nie było zagrożenia zagłady wszystkich istot na ziemi (w. 22), skoro do dyspozycji były tylko łuki, strzały, miecze i włócznie. Dzisiejsze uzbrojenie mogłoby przemienić ziemię w ognistą kulę, bez życia, w ciszy szybującą przez kosmos. W przestrodze Chrystusa znacznie więcej elementów nie spełniło się: największe w dziejach prześladowanie Żydów (w. 21; tamte prześladowania przyćmił niedawno Holokaust, a nastaną jeszcze gorsze, prowadząc ostatecznie do nawrócenia i zbawienia Izraela -- Za 12,8-13,9). W roku 70 nie wydarzyły się też żadne wypadki zapowiedziane w wersetach 27-31.
2. Inni sugerują, że Jezusowi chodziło o pokolenie żyjące na ziemi w chwili powrotu Izraela do swej ojczyzny w 1948 roku. Jak można by zdefiniować „pokolenie" w takim sensie? Z pewnością nie mogłoby ono objąć tych, których nie było jeszcze wtedy na świecie. Musiałoby to być pokolenie już wtedy istniejące i żyjące do dzisiejszego dnia. Lecz to pokolenie jest już nieomal na wymarciu.
W moim przekonaniu Jezus nie mówił ani o jednym, ani o drugim. Jest jeszcze trzecia możliwa interpretacja, którą pozwolę sobie zaproponować. Istotą sprawy jest sposób używania słowa „pokolenie" przez Jezusa, Jana Chrzciciela i Piotra. Biblia interpretuje się sama. „Pokolenie żmijowe" (Mt 3,7; Mt 12,34; Mt 23,33; Łk 3,7); „pokolenie złe" (Łk 11,29); „pokolenie złe i cudzołożne" (Mt 12,39; 16,4); „złe pokolenie" (Mt 12,45); pokolenie „bez wiary" (Mk 9,19); pokolenie „niewierzące i przewrotne" (Mt 17,17, Łk 9,41); pokolenie „cudzołożne i grzeszne" (Mk 8,38); „pokolenie przewrotne" (Dz 2,40).
Pismo wskazuje, że choć wielu Żydów zostanie indywidualnie zbawionych, to jednak Izrael jako całość będzie trwał w niewierze i buncie przeciwko Bogu Abrahama, Izaaka i Jakuba. Kiedy jednak ostatecznie Izrael nawróci się i powróci do wiary w jedynego prawdziwego Boga, Boga Izraela? Dopiero wtedy, gdy armie całego świata pod wodzą antychrysta zepchną Izrael na skraj zagłady. Wtedy to sam Chrystus podczas swego „Drugiego Przyjścia" powróci w widzialny sposób na ziemię i zniszczy nieprzyjaciół Izraela („ujrzy go wszelkie oko, a także ci, którzy go przebili, i będą biadać nad nim wszystkie plemiona ziemi", Obj 1,7).
Cały Izrael będzie pokutował za swe odejście od Jahwe zastępów i za odrzucenie i ukrzyżowanie swego Mesjasza. I „cały Izrael będzie zbawiony" (Rz 11,26). W Izraelu nastanie czas niebywałej żałoby (Za 12,10--13,1 ), ponieważ wszyscy żyjący wówczas Żydzi zrozumieją, że Jezus Chrystus, ten, którego ukrzyżowali i mieli odtąd w pogardzie, umarł za ich grzechy i jest tym właśnie Odkupicielem, którego obiecywali im ich prorocy.
Co zaś do Kościoła, to każdy, kto zna Słowo Boże, boleje nad tym, że od dziesięcioleci Kościół pogrąża się coraz bardziej w odstępstwie, jakie 50 lat temu potrafiłby sobie wyobrazić mało który wierzący. Odbywa się to na rozmaite sposoby, jednym z najważniejszych jest jednak wzgarda, z jaką podchodzi dzisiaj do Słowa Bożego nawet wielu takich, którzy nazywają siebie chrześcijanami, nawet wielu przywódców Kościoła. Słowa, co Bóg przekazał swoim „świętym mężom", aby je spisali, i co obejmuje znany nam kanon Pisma Świętego, jest dziś postrzegane jako nużące i wymagające zaprezentowania w taki sposób, który wyda się atrakcyjny dzisiejszemu człowiekowi. Mamy zatem dziesiątki filmów, które są inscenizacją słów: „Tak mówi Pan". Czym innym jest nagranie na wideo nauczania ze Słowa Bożego, czym innym natomiast prezentowanie Biblii nie jej własnymi słowami, ale poprzez udramatyzowaną inscenizację filmową. Jakąż dumę musi posiadać ktoś, kto usiłuje „ulepszać" Słowo Boże! Lecz rewizjoniści owi zamiast ulepszać, w istocie trywializują, okaleczają i niszczą to, co powiedział Bóg.
Wielu chrześcijan -- zwłaszcza młodych -- jest tak uzależnionych od telewizji, że nie potrafią usiedzieć spokojnie, by czytać Biblię. Chrystus jest nazywany „Słowem Bożym". Jest on „żywym słowem" i „słowem prawdy" (Ps 119,43), „słowem życia" (Flp 2,16). Nigdy nie został nazwany „obrazem" prawdy. Jesteśmy „odrodzeni nie z nasienia skazitelnego, ale nieskazitelnego, przez Słowo Boże, które [...] zostało zwiastowane" (1 P 1,23-25). Podobnych wersetów jest mnóstwo.
Spróbujmy przełożyć te słowa na język dzisiejszego pokolenia: „odrodzeni z ekranizacji Bożej", „żywa ekranizacja", „ekranizacja prawdy", „przez ekranizację Bożą, która została zwiastowana" itd. Paweł polecił Tymoteuszowi „głosić słowo" (2 Tm 4,2). Nie kazał mu dokonywać adaptacji słowa i pisać scenariuszów na jego podstawie. Nie jest to tylko kwestia semantyki, lecz różnica między drogą Bożą a drogą ludzką, między życiem a śmiercią!
Nie ważmy się ulegać odstępstwu, które zalewa Kościół. Jak głosił Amos, panuje głód Słowa Bożego, lecz nie dlatego, że nie jest ono dostępne dla głodnych czytelników, ale dlatego, że nie jest ono głoszone w licznych Kościołach, które jeszcze kilka lat temu prezentowały zdrową naukę i wiernie zwiastowały Słowo w mocy Ducha Świętego. Boża trzoda otrzymuje sfałszowane „przekłady". Niewątpliwie obserwujemy dziś „głód słuchania słów Pana" (Am 8,11). Nie tylko że Słowo Boże nie jest głoszone, ale i wielu tych, którzy uważają, że je głoszą, posługuje się fałszywymi „Bibliami", na szkodę dusz własnych i dusz ich słuchaczy.
Przykładem tego może być Eugene Peterson. Ośmiela się on nazywać The Message [popularną parafrazę Biblii] „kolejną wersją Biblii" („A kimże jestem, by pisać kolejną wersję Biblii?” – pomyślał sobie podobno, gdy wydawnictwo NavPress zaproponowało mu napisanie Biblii we współczesnym języku), gdy w istocie The Message przekręca Biblię! T.A. McMahon zwrócił naszą uwagę na obecne stanowisko Ricka Warrena (TBC, 9/2008 ). Kompromisy, na jakie poszedł Rick w sprawie ewangelii, łamią mi serce. Nie paliłem się do tego, by zaliczać go do tej samej kategorii co tacy wrogowie prawdy jak Peterson, lecz przecież The Message jest wciąż ulubioną „Biblią" Warrena (zob. TBC, 4/2004 i cytaty z The Message). Warren zachęcił już miliony ludzi do pójścia w swoje ślady i korzystania z Petersona. A dziś, propagując swój Plan P.E.A.C.E., najwyraźniej uważa, że najważniejsze jest to, by zgubionym duszom dać jedzenie i leki, które przedłużą im życie na tym świecie, niż dać im ewangelię na wieczność, woli dawać im doczesne, fizyczne błogosławieństwo, niż prowadzić ich do nieba.
Musimy ciągle zadawać sobie pytanie, czy szczerze wierzymy, że nasz Pan Jezus Chrystus jest jedyną drogą do nieba, i czy żyjemy zgodnie z Jego słowami. Czy możemy powtórzyć za Pawłem: „Nie wstydzę się ewangelii Chrystusowej"? Czy naprawdę wierzymy, że ta ewangelia jest „mocą Bożą ku zbawieniu każdego, kto wierzy", i że bez Chrystusa ten świat zmierza do zguby? Czy fakt ten w całej swej pełni i niepojętości trafił do naszych serc i umysłów? Mówię tu w pierwszym rzędzie do swojego własnego serca.
W The Berean Call wielokrotnie i gruntownie wskazywaliśmy na fałsz ewangelii rzymskiego katolicyzmu, wskutek której niezliczone miliony są skazywane na piekło. Jednak pomimo licznych znakomitych opracowań autorstwa również innych osób katolicka „ewangelia" zyskuje coraz większe uznanie wśród chrześcijan ewangelicznych. Jeszcze do niedawna tylu porządnych autorów i liderów w mocnych słowach przeciwstawiało się rzymskiemu katolicyzmowi. Dziś mało kto ma jakieś zastrzeżenia względem tego systemu religijnego, przez który do piekła trafiło zapewne nie mniej osób niż przez islam. Opadają już ręce od ciągłego przypominania chrześcijanom ewangelicznym, od Billy'ego Grahama po Ricka Warrena, że rzymski katolicyzm wiedzie do zguby miliardy ludzi. Zwłaszcza że ci dwaj ludzie zachęcają Kościół ewangeliczny do uznania katolicyzmu za jedną z dróg do nieba.
Czyż Pan w swoim „wielkim posłaniu" nie nakazał uczniom iść na cały świat i głosić ewangelię wszelkiemu stworzeniu? Czy nakaz ten został kiedykolwiek odwołany? Z pewnością nie. Obowiązuje on do dziś każdego chrześcijanina. Którą jednak ewangelię należy głosić? Ewangelia została tak bardzo przekręcona, poddana kompromisom i skatolicyzowana, że odebrano jej moc Bożą ku zbawieniu, aby przypadkiem kogoś nie urazić. Czy ci, którzy trafili do piekła, podziękowaliby nam za to, że zaoszczędziliśmy im niewygodnych słów, dzięki którym jednak trafiliby do nieba?
Czy z samolubnych powodów będziemy ukrywać ewangelię przed niezbawionymi? Czy wstydzimy się wąskiej bramy, jaką nakazuje wskazać ewangelia tym, którzy wolą podążać szeroką drogą ku zgubie? Słowo Boże mówi jasno: „Lęk przed ludźmi zastawia na człowieka sidła, lecz kto ufa Jahwe, ten jest bezpieczny" (Prz 29,25).
Niewiele czasu zostało, a wieczność trwa wiecznie. Zbadajmy jeszcze raz swoje serca i zacznijmy żyć tak, aby pokazać, że faktycznie w to wierzymy.
W tym pierwszym rozdziale, opierając się na Piśmie, przedstawiłem opinię, że zwiastuni katastrofy mylą się -- napisałem, że reaganomika się sprawdzi, nastanie dobrobyt i nie dojdzie zbyt szybko do inwazji na Izrael. W owym czasie nie zdawałem sobie jeszcze sprawy, że Sowieci zgromadzili w Libanie broń dla milionowej armii najeźdźczej. Izrael wyciągnął to wszystko -- tysiące załadowanych ciężarówek -- na wierzch, gdy sam dokonał inwazji na Liban w czerwcu 1982 roku, aby powstrzymać ostrzał Izraela i zdusić terroryzm.
Mój „scenariusz alternatywny" sprawdzał się przez 25 lat. I dopiero potem doszło do obecnego światowego quasi-krachu finansowego, po długich latach budowania „zamożności" na niewyobrażalnym długu. Bardzo poważne problemy doprowadziły do bankructwa banków i firm, pozbawiły pracy dziesiątki tysięcy ludzi i pogorszyły los milionów ciężko pracujących obywateli. Oczywiście problemy te są aktualnie „rozwiązywane" poprzez drukowanie pieniędzy przez rządy i jeszcze większą akumulację długu. Dokąd nas to zaprowadzi?
Niektórzy boją się widma kolejnego krachu na giełdzie tak jak w 1929 roku i Wielkiego Kryzysu. Większość ekonomistów nie uważa jednak, że coś takiego mogłoby nastąpić przy obecnie stosowanych środkach regulacyjnych. Lecz znacznie bardziej niż wszystkie światowe problemy finansowe interesuje mnie Pochwycenie -- a ono w moim przekonaniu może zdarzyć się w każdej chwili.
Chrystus zapowiada, że dni bezpośrednio poprzedzające Pochwycenie będą przypominały czasy Noego i Lota. Zwróćmy jednak uwagę, że choć były to czasy odrażającej rozwiązłości, Chrystus w ogóle nie wspomina o tym fakcie. Oto Jego słowa:
„A jak było za dni Noego, tak będzie i za dni Syna Człowieczego. Jedli, pili, żenili się i za mąż wychodzili aż do dnia, kiedy Noe wszedł do arki i nastał potop, i wytracił wszystkich. Podobnie też było za dni Lota: Jedli, pili, kupowali, sprzedawali, szczepili, budowali; a w dniu kiedy Lot wyszedł z Sodomy, spadł z nieba ogień z siarką i wytracił wszystkich. Tak też będzie w dniu, kiedy Syn Człowieczy się objawi".
"Albowiem jak było za dni Noego, takie będzie przyjście Syna Człowieczego. Bo jak w dniach owych przed potopem jedli i pili, żenili się i za mąż wydawali, aż do tego dnia, gdy Noe wszedł do arki, i nie spostrzegli się, że nastał potop i zmiótł wszystkich, tak będzie i z przyjściem Syna Człowieczego".
„Dlatego i wy bądźcie gotowi, gdyż Syn Człowieczy przyjdzie o godzinie, której się nie domyślacie".
(Łk 17,26-30, Mt 24,37-39; Mt 24,44)
W przypadku Noego i Lota sąd i zagłada spadły w jednej chwili zaraz po tym, gdy wierzący zostali zabrani. Jednakże ten scenariusz nie pasuje do tego, co według zapowiedzi Biblii nastąpi po Pochwyceniu: okres dalszej pomyślności i coraz większych prześladowań Żydów na całym świecie.
Żadna ilustracja ze Starego Testamentu nie oddaje w pełni tego nowotestamentowego proroctwa. W czasach Noego i Lota określenie „aż do dnia" czy „w tym samym dniu" oznaczało faktycznie okres 24-godzinny. W Nowym Testamencie natomiast jest mowa o „dniu Pańskim", który rozpoczyna się w chwili Pochwycenia, obejmuje wielki ucisk i Tysiącletnie Królestwo, a kończy się w momencie nastania nowych niebios i nowej ziemi.
Sednem przestrogi Chrystusa jest to, że Pochwycenie („Noe wszedł od arki...", „Lot wyszedł z Sodomy...") nastąpi w chwili, gdy nawet wierni chrześcijanie zostaną nim zaskoczeni! Nastąpi ono w momencie, gdy powrót Chrystusa po tych, którzy do Niego należą, aby zabrać ich do domu ojca, gdzie „wiele jest mieszkań" (J 14,1-3), będzie ostatnią rzeczą, jakiej większość chrześcijan by się akurat spodziewała czy na jaką miałaby nadzieję. Fałszywy dobrobyt sprawi, że wielu chrześcijan niechętnie będzie myśleć o opuszczeniu ziemi i pójściu od nieba (postawa typu: „Niech pochwycenie nastąpi przed moją śmiercią, byle jeszcze nie teraz"). Zapanuje duch z Laodycei, który odegrał istotną rolę w odstępstwie, w jakim Kościół pogrążał się coraz głębiej od zakończenia II wojny światowej.
Można by w zasadzie powiedzieć, że duch ten jest obecny w Kościele od samego początku, odkąd tylko Jezus, spędziwszy z uczniami w swym zmartwychwstałym ciele 40 dni, wstąpił do nieba. Ten krótki okres musiał być czasem pełnym chwały dla Jego oszołomionych uczniów, którzy mieli sposobność poznawać swego Pana w nowy sposób, pozbyć się z umysłów resztek wątpliwości, a następnie rozpocząć wypełnianie „wielkiego posłannictwa", które On im powierzył.
Co jednak nader dziwne, pomimo zaciekłego sprzeciwu i prześladowań tysiące nowych uczniów nie paliło się bynajmniej do opuszczenia swych domów i pracy w posłuszeństwie ostatniemu nakazowi Pana, aby szli „na cały świat" i głosili ewangelię (Mk 16,15). W Jerozolimie było im mimo wszystko najwygodniej. Trzeba było dopiero „wielkiego prześladowania", włącznie z ukamienowaniem Szczepana, aby uczniowie „rozproszyli się po okręgach wiejskich Judei i Samarii" (Dz 8,1). Nie pochowali się bynajmniej tak jak Jedenastu w dniu Zmartwychwstania, lecz „ci, którzy się rozproszyli, szli z miejsca na miejsce i zwiastowali dobrą nowinę" (w innych przekładach: „głosili słowo", a nie swoje świadectwo) (Dz 8,4). W czasie prześladowań Kościół odżywał. Był to okres rzeczywistego wzrastania, które ostatecznie zostało zepsute przez „ruch wzrostu Kościoła" (który został zapoczątkowany -- jak twierdzi Robert Schuller w swej książce z 1974 roku -- przez niego samego, a którego najzdolniejszym uczniem jest według słów Schullera Bill Hybels [założyciel i pastor amerykańskiego megakościoła Willow Creek]).
Od samego początku „dobrobyt" był sytuacją, która dla większości chrześcijan stawała się niebezpieczna. Ewangelia zdrowia, bogactwa i pozytywnego wyznawania, której Kenneth Copeland nauczył się od Kennetha E. Hagina (seniora) i którą -- jak twierdzi -- Pan polecił mu rozgłaszać, jest od tamtego czasu propagowana przez Crouchów [właścicieli skandalizującego pseudochrześcijańskiego teleimperium TBN -- przyp. red.] oraz najrozmaitszej maści heretyków i oszustów sponsorowanych przez ich nadającą na cały świat sieć telewizyjną. Ta rzekoma „ewangelia" zawsze była fałszywa, lecz gdy zaczęła ją propagować w odstępczym Kościele „chrześcijańska" telewizja i publikacje, śmiercionośna laodycejska mentalność, od wieków kiełkująca pod powierzchnią Kościoła, dziś w pełni rozkwitła. „Bogaty jestem i wzbogaciłem się, i niczego nie potrzebuję" (Obj 3,17) -- postawa była obca „małej trzódce", którą zostawił na ziemi Chrystus i której obiecał królestwo (Łk 12,32) -- stała się dziś symbolem Bożego błogosławieństwa w prosperującym przemyśle „kościelnym".
Pochwycenie jest nadzieją praktycznie zapomnianą. Większości chrześcijan jest na tej ziemi zbyt dobrze, by mieli ochotę opuszczać ją i iść od nieba. Jeśli chodzi o moment Pochwycenia, kluczowe wskazówki zawiera 24 rozdział Ewangelii Mateusza. Werset 34 od dawna budził gorące spory: „Zaprawdę powiadam wam: Nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie". Słowa te zanotowano także w Łk 21,32. Spory dotyczą sformułowania „to pokolenie". Możliwe są trzy interpretacje:
1. Zdaniem preterystów poprzez „to pokolenie" Jezus miał na myśli ludzi żyjących wówczas na ziemi i że wobec tego proroctwa 24 rozdziału Mateusza wypełniły się za owego pokolenia w postaci oblężenia i zniszczenia Jerozolimy w roku 70 po Chr. Jest to stanowisko ewidentnie błędne, ponieważ w tamtym czasie nie było zagrożenia zagłady wszystkich istot na ziemi (w. 22), skoro do dyspozycji były tylko łuki, strzały, miecze i włócznie. Dzisiejsze uzbrojenie mogłoby przemienić ziemię w ognistą kulę, bez życia, w ciszy szybującą przez kosmos. W przestrodze Chrystusa znacznie więcej elementów nie spełniło się: największe w dziejach prześladowanie Żydów (w. 21; tamte prześladowania przyćmił niedawno Holokaust, a nastaną jeszcze gorsze, prowadząc ostatecznie do nawrócenia i zbawienia Izraela -- Za 12,8-13,9). W roku 70 nie wydarzyły się też żadne wypadki zapowiedziane w wersetach 27-31.
2. Inni sugerują, że Jezusowi chodziło o pokolenie żyjące na ziemi w chwili powrotu Izraela do swej ojczyzny w 1948 roku. Jak można by zdefiniować „pokolenie" w takim sensie? Z pewnością nie mogłoby ono objąć tych, których nie było jeszcze wtedy na świecie. Musiałoby to być pokolenie już wtedy istniejące i żyjące do dzisiejszego dnia. Lecz to pokolenie jest już nieomal na wymarciu.
W moim przekonaniu Jezus nie mówił ani o jednym, ani o drugim. Jest jeszcze trzecia możliwa interpretacja, którą pozwolę sobie zaproponować. Istotą sprawy jest sposób używania słowa „pokolenie" przez Jezusa, Jana Chrzciciela i Piotra. Biblia interpretuje się sama. „Pokolenie żmijowe" (Mt 3,7; Mt 12,34; Mt 23,33; Łk 3,7); „pokolenie złe" (Łk 11,29); „pokolenie złe i cudzołożne" (Mt 12,39; 16,4); „złe pokolenie" (Mt 12,45); pokolenie „bez wiary" (Mk 9,19); pokolenie „niewierzące i przewrotne" (Mt 17,17, Łk 9,41); pokolenie „cudzołożne i grzeszne" (Mk 8,38); „pokolenie przewrotne" (Dz 2,40).
Pismo wskazuje, że choć wielu Żydów zostanie indywidualnie zbawionych, to jednak Izrael jako całość będzie trwał w niewierze i buncie przeciwko Bogu Abrahama, Izaaka i Jakuba. Kiedy jednak ostatecznie Izrael nawróci się i powróci do wiary w jedynego prawdziwego Boga, Boga Izraela? Dopiero wtedy, gdy armie całego świata pod wodzą antychrysta zepchną Izrael na skraj zagłady. Wtedy to sam Chrystus podczas swego „Drugiego Przyjścia" powróci w widzialny sposób na ziemię i zniszczy nieprzyjaciół Izraela („ujrzy go wszelkie oko, a także ci, którzy go przebili, i będą biadać nad nim wszystkie plemiona ziemi", Obj 1,7).
Cały Izrael będzie pokutował za swe odejście od Jahwe zastępów i za odrzucenie i ukrzyżowanie swego Mesjasza. I „cały Izrael będzie zbawiony" (Rz 11,26). W Izraelu nastanie czas niebywałej żałoby (Za 12,10--13,1 ), ponieważ wszyscy żyjący wówczas Żydzi zrozumieją, że Jezus Chrystus, ten, którego ukrzyżowali i mieli odtąd w pogardzie, umarł za ich grzechy i jest tym właśnie Odkupicielem, którego obiecywali im ich prorocy.
Co zaś do Kościoła, to każdy, kto zna Słowo Boże, boleje nad tym, że od dziesięcioleci Kościół pogrąża się coraz bardziej w odstępstwie, jakie 50 lat temu potrafiłby sobie wyobrazić mało który wierzący. Odbywa się to na rozmaite sposoby, jednym z najważniejszych jest jednak wzgarda, z jaką podchodzi dzisiaj do Słowa Bożego nawet wielu takich, którzy nazywają siebie chrześcijanami, nawet wielu przywódców Kościoła. Słowa, co Bóg przekazał swoim „świętym mężom", aby je spisali, i co obejmuje znany nam kanon Pisma Świętego, jest dziś postrzegane jako nużące i wymagające zaprezentowania w taki sposób, który wyda się atrakcyjny dzisiejszemu człowiekowi. Mamy zatem dziesiątki filmów, które są inscenizacją słów: „Tak mówi Pan". Czym innym jest nagranie na wideo nauczania ze Słowa Bożego, czym innym natomiast prezentowanie Biblii nie jej własnymi słowami, ale poprzez udramatyzowaną inscenizację filmową. Jakąż dumę musi posiadać ktoś, kto usiłuje „ulepszać" Słowo Boże! Lecz rewizjoniści owi zamiast ulepszać, w istocie trywializują, okaleczają i niszczą to, co powiedział Bóg.
Wielu chrześcijan -- zwłaszcza młodych -- jest tak uzależnionych od telewizji, że nie potrafią usiedzieć spokojnie, by czytać Biblię. Chrystus jest nazywany „Słowem Bożym". Jest on „żywym słowem" i „słowem prawdy" (Ps 119,43), „słowem życia" (Flp 2,16). Nigdy nie został nazwany „obrazem" prawdy. Jesteśmy „odrodzeni nie z nasienia skazitelnego, ale nieskazitelnego, przez Słowo Boże, które [...] zostało zwiastowane" (1 P 1,23-25). Podobnych wersetów jest mnóstwo.
Spróbujmy przełożyć te słowa na język dzisiejszego pokolenia: „odrodzeni z ekranizacji Bożej", „żywa ekranizacja", „ekranizacja prawdy", „przez ekranizację Bożą, która została zwiastowana" itd. Paweł polecił Tymoteuszowi „głosić słowo" (2 Tm 4,2). Nie kazał mu dokonywać adaptacji słowa i pisać scenariuszów na jego podstawie. Nie jest to tylko kwestia semantyki, lecz różnica między drogą Bożą a drogą ludzką, między życiem a śmiercią!
Nie ważmy się ulegać odstępstwu, które zalewa Kościół. Jak głosił Amos, panuje głód Słowa Bożego, lecz nie dlatego, że nie jest ono dostępne dla głodnych czytelników, ale dlatego, że nie jest ono głoszone w licznych Kościołach, które jeszcze kilka lat temu prezentowały zdrową naukę i wiernie zwiastowały Słowo w mocy Ducha Świętego. Boża trzoda otrzymuje sfałszowane „przekłady". Niewątpliwie obserwujemy dziś „głód słuchania słów Pana" (Am 8,11). Nie tylko że Słowo Boże nie jest głoszone, ale i wielu tych, którzy uważają, że je głoszą, posługuje się fałszywymi „Bibliami", na szkodę dusz własnych i dusz ich słuchaczy.
Przykładem tego może być Eugene Peterson. Ośmiela się on nazywać The Message [popularną parafrazę Biblii] „kolejną wersją Biblii" („A kimże jestem, by pisać kolejną wersję Biblii?” – pomyślał sobie podobno, gdy wydawnictwo NavPress zaproponowało mu napisanie Biblii we współczesnym języku), gdy w istocie The Message przekręca Biblię! T.A. McMahon zwrócił naszą uwagę na obecne stanowisko Ricka Warrena (TBC, 9/2008 ). Kompromisy, na jakie poszedł Rick w sprawie ewangelii, łamią mi serce. Nie paliłem się do tego, by zaliczać go do tej samej kategorii co tacy wrogowie prawdy jak Peterson, lecz przecież The Message jest wciąż ulubioną „Biblią" Warrena (zob. TBC, 4/2004 i cytaty z The Message). Warren zachęcił już miliony ludzi do pójścia w swoje ślady i korzystania z Petersona. A dziś, propagując swój Plan P.E.A.C.E., najwyraźniej uważa, że najważniejsze jest to, by zgubionym duszom dać jedzenie i leki, które przedłużą im życie na tym świecie, niż dać im ewangelię na wieczność, woli dawać im doczesne, fizyczne błogosławieństwo, niż prowadzić ich do nieba.
Musimy ciągle zadawać sobie pytanie, czy szczerze wierzymy, że nasz Pan Jezus Chrystus jest jedyną drogą do nieba, i czy żyjemy zgodnie z Jego słowami. Czy możemy powtórzyć za Pawłem: „Nie wstydzę się ewangelii Chrystusowej"? Czy naprawdę wierzymy, że ta ewangelia jest „mocą Bożą ku zbawieniu każdego, kto wierzy", i że bez Chrystusa ten świat zmierza do zguby? Czy fakt ten w całej swej pełni i niepojętości trafił do naszych serc i umysłów? Mówię tu w pierwszym rzędzie do swojego własnego serca.
W The Berean Call wielokrotnie i gruntownie wskazywaliśmy na fałsz ewangelii rzymskiego katolicyzmu, wskutek której niezliczone miliony są skazywane na piekło. Jednak pomimo licznych znakomitych opracowań autorstwa również innych osób katolicka „ewangelia" zyskuje coraz większe uznanie wśród chrześcijan ewangelicznych. Jeszcze do niedawna tylu porządnych autorów i liderów w mocnych słowach przeciwstawiało się rzymskiemu katolicyzmowi. Dziś mało kto ma jakieś zastrzeżenia względem tego systemu religijnego, przez który do piekła trafiło zapewne nie mniej osób niż przez islam. Opadają już ręce od ciągłego przypominania chrześcijanom ewangelicznym, od Billy'ego Grahama po Ricka Warrena, że rzymski katolicyzm wiedzie do zguby miliardy ludzi. Zwłaszcza że ci dwaj ludzie zachęcają Kościół ewangeliczny do uznania katolicyzmu za jedną z dróg do nieba.
Czyż Pan w swoim „wielkim posłaniu" nie nakazał uczniom iść na cały świat i głosić ewangelię wszelkiemu stworzeniu? Czy nakaz ten został kiedykolwiek odwołany? Z pewnością nie. Obowiązuje on do dziś każdego chrześcijanina. Którą jednak ewangelię należy głosić? Ewangelia została tak bardzo przekręcona, poddana kompromisom i skatolicyzowana, że odebrano jej moc Bożą ku zbawieniu, aby przypadkiem kogoś nie urazić. Czy ci, którzy trafili do piekła, podziękowaliby nam za to, że zaoszczędziliśmy im niewygodnych słów, dzięki którym jednak trafiliby do nieba?
Czy z samolubnych powodów będziemy ukrywać ewangelię przed niezbawionymi? Czy wstydzimy się wąskiej bramy, jaką nakazuje wskazać ewangelia tym, którzy wolą podążać szeroką drogą ku zgubie? Słowo Boże mówi jasno: „Lęk przed ludźmi zastawia na człowieka sidła, lecz kto ufa Jahwe, ten jest bezpieczny" (Prz 29,25).
Niewiele czasu zostało, a wieczność trwa wiecznie. Zbadajmy jeszcze raz swoje serca i zacznijmy żyć tak, aby pokazać, że faktycznie w to wierzymy.
The Berean Call
31 października 2008
Publikacja za uprzejmą zgodą Wydawców.
31 października 2008
Publikacja za uprzejmą zgodą Wydawców.
_______________
* De facto Peterson przyznał, że czuje się trochę nieswojo, gdy słyszy w wielu Kościołach fragmenty Biblii odczytywane z The Message, a nie z normalnych przekładów. Mówi: „Nigdy nie polecałbym używania The Message w sensie: 'Słuchajcie Słowa Bożego!'. Jestem zdumiony, że wielu jednak tak robi".
Że The Message nie jest Biblią, widać choćby na przykładzie Modlitwy Pańskiej, Ojcze nasz (Mt 6,3-19). Sens oryginału zostaje w wielu miejscach kompletnie przeinaczony, a z „modlitwy" tej można wyprowadzić niejedną fałszywą naukę:
„Skoro taki Bóg was kocha, możecie się modlić w bardzo prosty sposób. O tak:
Ojcze nasz w niebie,
Objaw, kim jesteś.
Napraw świat;
Czyń to, co najlepsze — jak na górze, tak i na dole.
Zachowuj nas przy życiu dzięki trzem porządnym posiłkom dziennie.
Zachowuj nas w stanie przebaczenia i abyśmy przebaczali innym.
Chroń nas przed samymi sobą i przed Diabłem.
To ty rządzisz!
Możesz sprawić, co tylko zechcesz!
Płomieniejesz pięknem!
Yes. Yes. Yes".
(red.).
****************************************************************
Godne przytoczenia
„Nasz szacunek dla wspaniałego Autora Pisma Świętego powinien wykluczać wszelkie kaleczenie Jego słów. Żadna zmiana w Piśmie nie może być jego ulepszeniem. Owi dżentelmeni, którzy dostrzegają w Piśmie błędy, mogą uważać się za uprawnionych do ulepszania języka Pana zastępów, jednak nam, wierzącym Bogu i przyjmującym te słowa, których On używa, nie wolno podejmować tak bezczelnej próby. [...] Czy znamy ów święty tom choć w połowie tak dobrze, jak powinniśmy? [...] Czyż nie jest tak, że wciąż napotykamy fragmenty Pisma, które są dla nas nowe? Czy powinno tak być? Czy istnieje jakaś część tego, co napisał Pan, której nigdy jeszcze nie czytałeś?”
The Greatest Fight in the World, C.H. Spurgeon's Final Manifesto, s. 22-23
« poprzedni artykuł | następny artykuł » |
---|