Nauka i Bóg
Istnieją tylko dwa alternatywne wytłumaczenia istnienia wszechświata i człowieka: albo przypadek, albo plan. Amerykański system oświaty agresywnie promuje ten pierwszy pogląd, wykluczając możliwość drugiego. Wierutne to kłamstwo bombarduje nas ze wszystkich stron, i wprost, i dzięki przemyślnym sugestiom. Wskutek tego opinia publiczna w swej większości uznała za n a u k o w y f a k t, że wszechświat to zamknięty system, który zrodził się sam i który ewoluuje, a skoro powstał przez przypadek, to jest pozbawiony sensu i amoralny. Jakkolwiek fałsz ten zdążył już zebrać tragiczne żniwo, to z nauką wiąże się znacznie bardziej zwodnicze niebezpieczeństwo, którego ofiarą padły już rzesze chrześcijan.
Wielu genialnych fizyków naszego stulecia wygłaszało solenne przestrogi przed mieszaniem nauki i religii. Einstein powiedział: „Teoria naukowa nie ma nic wspólnego z religią”. Schroedinger oznajmił: „[Nauka] nie wie nic o [...] dobru i złu, o Bogu i wieczności”.
Tymczasem kościół pomyślał sobie, że alians z nauką zapewni chrześcijaństwu większy prestiż i uznanie. Przykładem tego „nieświętego przymierza” jest psychologia; ale są i inne mieszanki równie wybuchowe. Uważajmy! Einstein miał rację - nauki i Boga nie da się wymieszać razem!
Dzisiejszą religią świata, nowym pogaństwem jest właśnie nauka. U jej ołtarzy czci świat ludzkie osiągnięcia, z niecierpliwością wyczekując dnia, gdy jej arcykapłani odkryją każdą tajemnicę wszechświata i zapanują nad jego nieograniczoną mocą, zdobędą kosmos i zwyciężą wszelką chorobę, zdobywając nieśmiertelność dla człowieka i sadzając go na tronie jako władcę wszechrzeczy. To prastare kłamstwo, którym wąż zwiódł Ewę, zawsze istniało w religiach pogańskich i w okultyzmie, teraz zaś, przybrawszy szaty nauki, dojrzewa - w oczekiwaniu na Boży gniew. Tylko tą ubóstwiającą człowieka mrzonką można tłumaczyć samobójczą modę na „wolną miłość”, pomimo intensywnej kampanii anty-AIDS. Tak lekkomyślna głupota jest wyrazem próżnej nadziei - a w niektórych kręgach nawet żądania - że nauka w jakiś sposób, i to niedługo, znajdzie lek nawet na makabryczną plagę.
Nauka ma rację bytu dopóty, dopóki bada wszechświat i na podstawie zauważalnego inteligentnego planu uznaje istnienie Boga. Kiedy jednak butnie odmawia Bogu prawa istnienia, popada w tenże sam kult stworzenia, który według apostoła Pawła (Rz 1,18-32) jest UPRZYKRZONĄ PRZYPADŁOŚCIĄ ZAŚLEPIAJĄCĄ UMYSŁY CAŁEJ LUDZKOŚCI. Ruch ekologiczny ma swoją własną „ekoteologię”. Prof. Victor Ferkiss z Uniwersytetu Georgetown wyjaśnia, że „zaczyna się to od przesłanki, iż to Wszechświat jest Bogiem”. Carl Sagan, arcykapłan religii kosmosu, mówi: „Jeśli mamy wielbić siłę większą od nas samych, to czy nie powinniśmy czcić słońca i gwiazd?” Nie! Nie potrzeba być geniuszem, by dostrzec podobieństwo między dzikusem kłaniającym się tyczce czy kamieniowi, którym przypisuje tajemną moc, czarownicą wielbiącą „matkę naturę” i profesorem przypisującym mistycznym siłom ewolucyjnym wytworzenie ludzkiego mózgu.
Ze wszech miar słuszne jest naukowe badanie świata fizycznego. Problem powstaje wtedy, kiedy nauka zaczyna głosić, że istnieje wyłącznie materia i że wszystko, w tym ludzką świadomość i moralność, można wyjaśnić w kategoriach naukowych. Tego rodzaju przechwałka wyprasza Boga z Jego wszechświata, człowiek zaś, nie będący już na podobieństwo Boże, staje się reagującym na bodźce zlepkiem białek, aspirującym ku „boskości”. Taki miał charakter ateistyczny model medyczny Freuda, na którym wzniesiono psychologię, mającą być „n a u k ą o ludzkim zachowaniu”. Skutki tego były dla kościoła rujnujące.
Niewytłumaczalność przez naukę ludzkiego zachowania jest faktem oczywistym - mimo to iluzja ta nadal cieszy się popularnością. C.S. Lewis pisał: „Jeśli umysł w zupełności sprowadza się do mózgu, mózg do biochemii, biochemia zaś - do bezcelowego ruchu atomów, to nie pojmuję, czemu myśl tegoż umysłu miałaby znaczyć więcej niż szum wiatru...” Ta prosta logika obala darwinizm. Jeśli bowiem człowiek jest przypadkowym produktem bezosobowych sił ewolucji, to są nim także jego myśli, w tym teoria ewolucji.
By przeskoczyć kłopotliwe sprzeczności, większość psychologów rezygnuje z freudowskiego modelu medycznego na rzecz psychologii nowszych - humanistycznej i transpersonalnej. Ta ostatnia rości sobie prawo do dziedziny obejmującej duszę i ducha, stając się tym bardziej bałamutną i groźną. Wielu chrześcijan wyobraża sobie, że skoro psychologia przybrała tak duchowe pozory, to można ją teraz pogodzić z chrześcijaństwem. Rita Bennett z grona najsłynniejszych uzdrowicieli wewnętrznych pisze: „Narodziłam się powtórnie z Ducha. [...] Lecz moja część „duszewna” to inna sprawa. Grecka nazwa duszy to psyche. Moja dusza jest mą naturą psychologiczną...” Czy coś podobnego znajdziemy w Biblii?
Kalkując Freuda, Rita Bennett mówi o „rozległym obszarze zwanym nieświadomością”, do której chrześcijanie „nie mają bezpośredniego dostępu”, a która kieruje naszym zachowaniem. „Wszystko, co ci się przydarzyło, już od czasu, gdy byłeś maleńkim niemowlęciem, jest zapisane w twej pamięci” - twierdzi Bennett - i „podświadomie” oddziałuje na ciebie w sposób, którego nie pojmujesz.1 Jedyną szansą zmiany są święte rytuały psychologii, nowej religijnej nauki o duszy. Bennett i jej podobni uświęcają pogańskie praktyki psychologiczne chrześcijańskim nazewnictwem i wizualizacją Jezusa. Ta ostatnia jest techniką okultystyczną pozwalającą nawiązać kontakt z przewodnikami duchowymi, chętnie przybierającymi postać „Jezusa” bądź „Maryi”.
„Chrześcijańscy psychologowie” naiwnie przyjmują przewrotne wtargnięcie materialistycznej n a u k i w dziedzinę duszy i ducha. Zaszczepili w kościele dwa nierozłączne kłamstwa: mit o „chorobie psychicznej” oraz przekonanie o niekompetencji Biblii w kwestii tych nowych dolegliwości. Większość chrześcijan uważa dziś, że to nowa „nauka o umyśle”, a nie Pismo Święte, potrafi wyjaśniać, dlaczego tak a nie inaczej się zachowujemy i jak możemy to zmienić. Jednakże wyjaśnianie niewłaściwych zachowań kategoriami „choroby umysłowej” wywołanej dawnymi bolesnymi przeżyciami czyni z grzechu (za który jesteśmy przed Bogiem moralnie odpowiedzialni) „chorobę” (nad którą nie mamy władzy). Miast z b a w i a ć g r z e s z n e d u s z e psychologia chrześcijańska chce sprawiać wrażenie, iż swoimi terapiami l e c z y c h o r e u m y s ł y. Problemom duchowym stawia się dziś dianozy „naukowe” i przypisuje „naukowe” leki, nieznane biblijnym prorokom i apostołom.
Podobieństwo do Nauki Chrześcijańskiej od razu rzuca się w oczy. Jej założycielka Mary Baker Eddy, zdecydowana połączyć naukę i religię, nazwała Jezusa n a u k o w c e m, który znał p r a w a umysłu rządzące wszechświatem. Grzech, choroba, ból i śmierć nie istnieją; iluzje te tworzymy sami negatywnym myśleniem, a uleczyć możemy się nową, n a u k o w ą wiarą: myśleniem pozytywnym. Podobnie jak założyciele Unity, Myrtle i Charles Fillmore'owie, na tej samej mrzonce oparł swą sektę - Naukę Religijną - Ernest Holmes: „Nauka umysłu uczy, że Człowiek panuje nad przebiegiem swego życia [...] za pomocą procesów umysłowych, które działają wedle pewnego Uniwersalnego Prawa [...] iż kreujemy nasze codzienne doświadczenia [...] naszymi myślami”. Tak oto stworzenie zajmuje miejsce Stwórcy - ostrzegał przed tym apostoł Paweł w pierwszym rozdziale Listu do Rzymian!
Bóg grup Unity, Nauka Religijna i Nauka Chrześcijańska to bezosobowy Umysł Wszechświata, Siła Wyższa, tożsama z kosmosem i podległa uniwersalnym prawom, których znajomość również człowiek może opanować. Ów bóg istnieje po to, aby dawać człowiekowi to, czego ten chce, i nikogo nie obarcza moralną odpowiedzialnością. Wszystko jest kwestią pozytywnego i negatywnego myślenia, które w zgodzie z uniwersalnymi p r a w a m i uruchamia tę b o s k ą e n e r g i ę. Trzeba tylko postępować w sposób n a u k ow y. W tym miejscu oczywisty staje się związek z pozytywnym i możliwościowym myśleniem Normana Vincenta Peale'a i Roberta Schullera, z pozytywnym wyznawaniem Kennethów Hagina i Copelanda itd.
Przypisując Fillmore'owi i Holmesowi uczynienie z siebie „pozytywnego myśliciela”, Peale twierdzi, że „przez modlitwę [...] uruchamiamy potężny czynnik wewnątrz nas, głęboką podświadomość [...] [o której Jezus mówił] królestwo Boże w was jest. [...] Pozytywne myślenie to synonim wiary”. Teza Peale'a jest jaskrawo błędna - przecież pozytywnie myśli wielu ateistów, tymczasem Jezus powiedział, że wiarę trzeba mieć w B o g a (Mk 11,22). Peale, mason 33 stopnia, który „wieczny spokój” odnalazł „w świątyni szinto”, zaprzecza zarówno narodzeniu Jezusa z dziewicy jak i konieczności nowego narodzenia człowieka. Pisze on: „Nasza nieświadomość [...] [ma] moc, która zmienia życzenia w rzeczywistość, jeśli są one wystarczająco silne”. To Peale był pionierem łączenia teologii z psychologią, z czego narodziła się „psychologia chrześcijańska”.
Powtórzę: Bóg nie potrzebuje podpórki w postaci nauki. Mieszanie nauki z religią czyni z Boga bezosobowe źródło energii, do którego można się podłączyć poprzez stosowanie uniwersalnych praw naukowych. Peale pisze: „Tak jak istnieją naukowe techniki wyzwalania energii atomowej, tak też są procedury naukowe pozwalające uwolnić energię duchową. [...] Bóg jest energią”. To zwykły okultyzm - czczenie stworzenia (sił przyrody) zamiast Stwórcy. Gdy szaman podrzyna gardło koguta, w określony sposób kropi krwią i mamrocze konkretną formułkę, duchy m u s z ą czynić to, co do nich należy. Okultyzm działa na zasadzie przyczyny i skutku.
Najsłynniejszym uczniem Peale'a jest Robert Schuller, który twierdzi, że Chrystus umarł po to, aby uświęcić nasze poczucie własnej wartości. Nazywa on Peale'a „człowiekiem, który wywarł na [jego] myślenie i teologię większy i donioślejszy wpływ niż jakakolwiek inna żyjąca osoba”. Schuller głosi coś, co bez żenady określa „teologią zorientowaną na człowieka” (znów stworzenie na pierwszym miejscu). Słowa: „Nie będziesz miał innych bogów obok Mnie” przekręca tak, że powstaje przykazanie: „Będziesz wierzył w Boga, który wierzy w ciebie!” - pomimo że Biblia ostrzega: „Przeklęty mąż, który na człowieku polega” (Jer 17,5; BB). Uważa on, że wysoce szkodliwe dla ewangelii jest nazywanie kogokolwiek grzesznikiem, i oznajmia: „Nie wiecie, jaką moc macie w sobie! [...] Możecie uczynić ze światem, cokolwiek zechcecie”. To Nauka Religijna w pseudoewangelicznym przybraniu.
Okultyści byli na świecie pierwszymi i przez tysiące lat jedynymi naukowcami. Aby uprawiać swą sztukę czarnoksięską za pomocą „p r a w manifestacji”, zawsze stosowali trzy podstawowe techniki n a u k o w e: pozytywne myślenie, pozytywne mówienie i wizualizację. Wszystkie trzy zostały dziś uznane przez ewangelikalny kościół i są w nim w poszechnym użyciu. Nikt nie rozpropagował tych technik okultystycznych tak skutecznie jak Paul (David) Yonggi Cho, pastor największego zboru na świecie - w Seulu.
Oto, co mówi Cho o pozytywnym mówieniu (wyznawaniu): „Swoimi ustami stwarzasz obecność Jezusa. [...] Jest On związany twymi wargami i twymi słowami”. O wizualizacji zaś, najpotężniejszej technice okultystycznej, Cho pisze: „Przez wizualizację i marzenia można wylęgnąć swoją przyszłość i wysiedzieć rezultaty”. W przedmowie do najsłynniejszej książki Cho „Czwarty wymiar” (The Fourth Dimension) Schuller tak pisze o wizualizacji: „Nie próbuj tego rozumieć. Po prostu zacznij z tego korzystać! To prawda. To działa. Wypróbowałem to. Dziękuję ci, Paulu Yonggi Cho, że pozwoliłeś Duchowi Świętemu przekazać ci to poselstwo dla nas i dla świata”.
Cho twierdzi, iż Bóg objawił mu, że „duch jest czwartym wymiarem”. W nim zaś znajduje się moc stwórcza. Według Cho Bóg stworzył wszechświat wizualizując go, i każdy - okultysta, chrześcijanin, szatan czy Bóg - może stwarzać w ten sam sposób, stosując „prawa czwartego wymiaru”. Nie trzeba być chrześcijaninem, aby wykorzystać energię zawartą w atomie - podobnie jest z „energią duchową” nauki religijnej.
W pełni się z tym zgadzając, Kenneth Hagin wyznaje, że Bóg objawił mu, iż nawet bezbożnicy mogą czynić cuda, pielęgnując „prawo wiary”. Charles Capps twierdzi, że Bóg powiedział mu, iż pozytywne wyznawanie „jest naukowym zastosowaniem mądrości Bożej w psychologicznym wymiarze człowieka. [...] Te reguły wiary opierają się na prawach duchowych. Działają dla każdego, kto jest zastosuje”. Wspólnym mianownikiem wszystkich tych nauczycieli jest rdzeń nauki religijnej: D u c h o w a siła, którą k a ż d y może uruchomić przez n a u k o w e zastosowanie p r a w nią rządzących.
Ten sam okultystyczny mariaż z nauką zauważamy w Secret Kingdom (Ukrytym królestwie) Pata Robertsona. Przybiera on postać ośmiu p r a w, „tak samo działających w naszym życiu jak prawa termodynamiki czy ciężkości”, prawa, do których stosuje się nawet Bóg. Siódme prawo nazywa się „Prawem Cudów”. Robertson powtarza tutaj po Cho, według którego cuda zawsze muszą się stosować do „Prawa Czwartego Wymiaru”. Jest to de facto zaprzeczenie cudów, na które w nauce religijnej miejsca nie ma.
Cuda z definicji nie mogą się rządzić prawami - one bowiem przerastają wszelkie prawa. Klasycznym argumentem ateisty jest twierdzenie, że cud to zwykły wypadek naturalny, którego wyjaśnienia nauka jeszcze nie znalazła. Nawet jeśli wierzymy w cuda, musimy przyznać, że jeśli nauka potrafi sformułować prawa rządzące daną sytuacją, sytuacja ta przestaje być cudem. To wielka tragedia, że popularni nauczyciele bez przerwy mówiąc o „cudach”, propagują de facto schrystianizowany szamanizm! Jeszcze zaś smutniejsze jest to, że wielu chrześcijan dało się bezwiednie nabrać na podobne kłamstwo.
Dla wielu chrześcijan modlitwa to technika religijna pozyskiwania tego, co sobie życzą. Wyobrażają sobie, że jeśli tylko uwierzą, że stanie się to, o co się modlą, to się to stanie. Czy to jest naprawdę w i a r a? Nie. Bo jeśli możemy sprawić, żeby coś się stało, przez w i e r z e n i e, że tak się stanie, wówczas nie potrzebujemy Boga. Sami staliśmy się bogami, którzy stwarzają za pomocą swych umysłów. „Jesteś małym bogiem” - - ogłaszają w programie sieci TBN Copeland i Benny Hinn. „Jestem małym bogiem!” - zachwyca się jej właściciel Paul Crouch w międzynarodowej telewizji i posyła do piekła wszystkich „łowców herezji”, których zdaniem takie nauczanie nie jest biblijne. Boże, ratuj!
Hagin radzi: „Miej wiarę w swoją wiarę”. Zdaniem tych ludzi wiara to siła, która działa według pewnych „praw wiary”. „Prawami naukowymi” zastąpili łaskę Boga, a przecież tylko On może być adresatem wiary. Wiara biblijna to wiara, że BÓG uczyni to, o co się modlimy. To wszystko zmienia! Gdyż nikt nie może żywić takiej wiary z całą pewnością, jeśli nie wie, że to, o co się modli, jest zgodne z wolą Bożą. Nie możemy s p r a w i a ć cudów, nie możemy też s p r a w i a ć, aby nasze modlitwy były wysłuchane. To byłoby czarnoksięstwo. Nie istnieje rytuał, formuła, modlitwa, żądanie czy technika, za pomocą których człowiek może uczynić cud. Cuda i odpowiedzi na modlitwę są łaskawymi darami od Stwórcy.
Łaska Boża krańcowo różni się od p r a w nauki religijnej. Łaska zamiast prawa - cóż za zasadniczy kontrast! Cuda są dziełem wyłącznie łaski Bożej. Największym zaś z nich jest nowe narodzenie, kiedy to z grzesznika staje się święty. Filozofia „technik” odciska piętno nawet na ewangelizacji. Wielu wyobraża sobie, że istnieje jakaś technika odpowiedniego podania ewangelii, która s p r a w i, że zgubieni przyjmą Chrystusa. Nic podobnego! Troszczmy się o to, aby głosić prostą, biblijną ewangelię, i to nie przy pomocy mądrości ludzkiej, aby nie niszczyć Krzyża (1 Kor 1,17), lecz w mocy Ducha Świętego. W żadnym razie nie usiłujmy podniecać niewierzących technikami psychologicznymi czy marketingowymi, zbyt często niestety stosowanymi w wielkich przebudzeniach i ewangelizacjach, bazujących przede wszystkim na uczuciach.
To Duch Święty musi przekonywać o prawdzie Bożej. Nie istnieje procedura czy rytuał, które mogłyby sprawić, że grzesznik przejdzie ze śmierci do życia. Nowe narodzenie to cud Bożej łaski, którego może dokonać jedynie sam Bóg. Zbliżyć się do Boga możemy tylko jak niegodni grzesznicy, ufni w Jego łaskę i miłosierdzie, nie zaś usiłując stosować „prawa naukowe” mające wyzwolić duchową energię. Musimy z pokorą przyznać, że nie istnieją formuły, które można by pomyśleć, wymówić lub uwizualizować, a które mogłyby Go skłonić, żeby nam odpowiedział.
Skąd więc mamy wiedzieć, czy Bóg odpowie i jak odpowie? Możemy polegać na Jego obietnicach. Lecz nie dzięki temu, iż wiążą Go jakieś prawa naukowe, ale dzięki jego wierności i miłości. Bóg jednak nie obiecał „pieczonych gołąbków”, które zawsze będą „wpadać do gąbki”. Słowo Boże nie gwarantuje nikomu idealnego zdrowia, pełnej ochrony przed prześladowaniami za wiarę ani przed okrucieństwami i niesprawiedliwością, jakie nieodłącznie towarzyszą nam w ziemskim życiu. Ma On natomiast wobec nas znacznie lepsze zamiary: nagrodę wieczną dla tych, którzy są „utwierdzeni wszelką mocą według potęgi chwały Jego ku wszelkiej cierpliwości i wytrwałości, z radością” (Kol 1,11), którzy z miłości ku Niemu „nie umiłowali życia swojego tak, by raczej je obrać niż śmierć” (Obj 12,11).
Wielu genialnych fizyków naszego stulecia wygłaszało solenne przestrogi przed mieszaniem nauki i religii. Einstein powiedział: „Teoria naukowa nie ma nic wspólnego z religią”. Schroedinger oznajmił: „[Nauka] nie wie nic o [...] dobru i złu, o Bogu i wieczności”.
Tymczasem kościół pomyślał sobie, że alians z nauką zapewni chrześcijaństwu większy prestiż i uznanie. Przykładem tego „nieświętego przymierza” jest psychologia; ale są i inne mieszanki równie wybuchowe. Uważajmy! Einstein miał rację - nauki i Boga nie da się wymieszać razem!
Dzisiejszą religią świata, nowym pogaństwem jest właśnie nauka. U jej ołtarzy czci świat ludzkie osiągnięcia, z niecierpliwością wyczekując dnia, gdy jej arcykapłani odkryją każdą tajemnicę wszechświata i zapanują nad jego nieograniczoną mocą, zdobędą kosmos i zwyciężą wszelką chorobę, zdobywając nieśmiertelność dla człowieka i sadzając go na tronie jako władcę wszechrzeczy. To prastare kłamstwo, którym wąż zwiódł Ewę, zawsze istniało w religiach pogańskich i w okultyzmie, teraz zaś, przybrawszy szaty nauki, dojrzewa - w oczekiwaniu na Boży gniew. Tylko tą ubóstwiającą człowieka mrzonką można tłumaczyć samobójczą modę na „wolną miłość”, pomimo intensywnej kampanii anty-AIDS. Tak lekkomyślna głupota jest wyrazem próżnej nadziei - a w niektórych kręgach nawet żądania - że nauka w jakiś sposób, i to niedługo, znajdzie lek nawet na makabryczną plagę.
Nauka ma rację bytu dopóty, dopóki bada wszechświat i na podstawie zauważalnego inteligentnego planu uznaje istnienie Boga. Kiedy jednak butnie odmawia Bogu prawa istnienia, popada w tenże sam kult stworzenia, który według apostoła Pawła (Rz 1,18-32) jest UPRZYKRZONĄ PRZYPADŁOŚCIĄ ZAŚLEPIAJĄCĄ UMYSŁY CAŁEJ LUDZKOŚCI. Ruch ekologiczny ma swoją własną „ekoteologię”. Prof. Victor Ferkiss z Uniwersytetu Georgetown wyjaśnia, że „zaczyna się to od przesłanki, iż to Wszechświat jest Bogiem”. Carl Sagan, arcykapłan religii kosmosu, mówi: „Jeśli mamy wielbić siłę większą od nas samych, to czy nie powinniśmy czcić słońca i gwiazd?” Nie! Nie potrzeba być geniuszem, by dostrzec podobieństwo między dzikusem kłaniającym się tyczce czy kamieniowi, którym przypisuje tajemną moc, czarownicą wielbiącą „matkę naturę” i profesorem przypisującym mistycznym siłom ewolucyjnym wytworzenie ludzkiego mózgu.
Ze wszech miar słuszne jest naukowe badanie świata fizycznego. Problem powstaje wtedy, kiedy nauka zaczyna głosić, że istnieje wyłącznie materia i że wszystko, w tym ludzką świadomość i moralność, można wyjaśnić w kategoriach naukowych. Tego rodzaju przechwałka wyprasza Boga z Jego wszechświata, człowiek zaś, nie będący już na podobieństwo Boże, staje się reagującym na bodźce zlepkiem białek, aspirującym ku „boskości”. Taki miał charakter ateistyczny model medyczny Freuda, na którym wzniesiono psychologię, mającą być „n a u k ą o ludzkim zachowaniu”. Skutki tego były dla kościoła rujnujące.
Niewytłumaczalność przez naukę ludzkiego zachowania jest faktem oczywistym - mimo to iluzja ta nadal cieszy się popularnością. C.S. Lewis pisał: „Jeśli umysł w zupełności sprowadza się do mózgu, mózg do biochemii, biochemia zaś - do bezcelowego ruchu atomów, to nie pojmuję, czemu myśl tegoż umysłu miałaby znaczyć więcej niż szum wiatru...” Ta prosta logika obala darwinizm. Jeśli bowiem człowiek jest przypadkowym produktem bezosobowych sił ewolucji, to są nim także jego myśli, w tym teoria ewolucji.
By przeskoczyć kłopotliwe sprzeczności, większość psychologów rezygnuje z freudowskiego modelu medycznego na rzecz psychologii nowszych - humanistycznej i transpersonalnej. Ta ostatnia rości sobie prawo do dziedziny obejmującej duszę i ducha, stając się tym bardziej bałamutną i groźną. Wielu chrześcijan wyobraża sobie, że skoro psychologia przybrała tak duchowe pozory, to można ją teraz pogodzić z chrześcijaństwem. Rita Bennett z grona najsłynniejszych uzdrowicieli wewnętrznych pisze: „Narodziłam się powtórnie z Ducha. [...] Lecz moja część „duszewna” to inna sprawa. Grecka nazwa duszy to psyche. Moja dusza jest mą naturą psychologiczną...” Czy coś podobnego znajdziemy w Biblii?
Kalkując Freuda, Rita Bennett mówi o „rozległym obszarze zwanym nieświadomością”, do której chrześcijanie „nie mają bezpośredniego dostępu”, a która kieruje naszym zachowaniem. „Wszystko, co ci się przydarzyło, już od czasu, gdy byłeś maleńkim niemowlęciem, jest zapisane w twej pamięci” - twierdzi Bennett - i „podświadomie” oddziałuje na ciebie w sposób, którego nie pojmujesz.1 Jedyną szansą zmiany są święte rytuały psychologii, nowej religijnej nauki o duszy. Bennett i jej podobni uświęcają pogańskie praktyki psychologiczne chrześcijańskim nazewnictwem i wizualizacją Jezusa. Ta ostatnia jest techniką okultystyczną pozwalającą nawiązać kontakt z przewodnikami duchowymi, chętnie przybierającymi postać „Jezusa” bądź „Maryi”.
„Chrześcijańscy psychologowie” naiwnie przyjmują przewrotne wtargnięcie materialistycznej n a u k i w dziedzinę duszy i ducha. Zaszczepili w kościele dwa nierozłączne kłamstwa: mit o „chorobie psychicznej” oraz przekonanie o niekompetencji Biblii w kwestii tych nowych dolegliwości. Większość chrześcijan uważa dziś, że to nowa „nauka o umyśle”, a nie Pismo Święte, potrafi wyjaśniać, dlaczego tak a nie inaczej się zachowujemy i jak możemy to zmienić. Jednakże wyjaśnianie niewłaściwych zachowań kategoriami „choroby umysłowej” wywołanej dawnymi bolesnymi przeżyciami czyni z grzechu (za który jesteśmy przed Bogiem moralnie odpowiedzialni) „chorobę” (nad którą nie mamy władzy). Miast z b a w i a ć g r z e s z n e d u s z e psychologia chrześcijańska chce sprawiać wrażenie, iż swoimi terapiami l e c z y c h o r e u m y s ł y. Problemom duchowym stawia się dziś dianozy „naukowe” i przypisuje „naukowe” leki, nieznane biblijnym prorokom i apostołom.
Podobieństwo do Nauki Chrześcijańskiej od razu rzuca się w oczy. Jej założycielka Mary Baker Eddy, zdecydowana połączyć naukę i religię, nazwała Jezusa n a u k o w c e m, który znał p r a w a umysłu rządzące wszechświatem. Grzech, choroba, ból i śmierć nie istnieją; iluzje te tworzymy sami negatywnym myśleniem, a uleczyć możemy się nową, n a u k o w ą wiarą: myśleniem pozytywnym. Podobnie jak założyciele Unity, Myrtle i Charles Fillmore'owie, na tej samej mrzonce oparł swą sektę - Naukę Religijną - Ernest Holmes: „Nauka umysłu uczy, że Człowiek panuje nad przebiegiem swego życia [...] za pomocą procesów umysłowych, które działają wedle pewnego Uniwersalnego Prawa [...] iż kreujemy nasze codzienne doświadczenia [...] naszymi myślami”. Tak oto stworzenie zajmuje miejsce Stwórcy - ostrzegał przed tym apostoł Paweł w pierwszym rozdziale Listu do Rzymian!
Bóg grup Unity, Nauka Religijna i Nauka Chrześcijańska to bezosobowy Umysł Wszechświata, Siła Wyższa, tożsama z kosmosem i podległa uniwersalnym prawom, których znajomość również człowiek może opanować. Ów bóg istnieje po to, aby dawać człowiekowi to, czego ten chce, i nikogo nie obarcza moralną odpowiedzialnością. Wszystko jest kwestią pozytywnego i negatywnego myślenia, które w zgodzie z uniwersalnymi p r a w a m i uruchamia tę b o s k ą e n e r g i ę. Trzeba tylko postępować w sposób n a u k ow y. W tym miejscu oczywisty staje się związek z pozytywnym i możliwościowym myśleniem Normana Vincenta Peale'a i Roberta Schullera, z pozytywnym wyznawaniem Kennethów Hagina i Copelanda itd.
Przypisując Fillmore'owi i Holmesowi uczynienie z siebie „pozytywnego myśliciela”, Peale twierdzi, że „przez modlitwę [...] uruchamiamy potężny czynnik wewnątrz nas, głęboką podświadomość [...] [o której Jezus mówił] królestwo Boże w was jest. [...] Pozytywne myślenie to synonim wiary”. Teza Peale'a jest jaskrawo błędna - przecież pozytywnie myśli wielu ateistów, tymczasem Jezus powiedział, że wiarę trzeba mieć w B o g a (Mk 11,22). Peale, mason 33 stopnia, który „wieczny spokój” odnalazł „w świątyni szinto”, zaprzecza zarówno narodzeniu Jezusa z dziewicy jak i konieczności nowego narodzenia człowieka. Pisze on: „Nasza nieświadomość [...] [ma] moc, która zmienia życzenia w rzeczywistość, jeśli są one wystarczająco silne”. To Peale był pionierem łączenia teologii z psychologią, z czego narodziła się „psychologia chrześcijańska”.
Powtórzę: Bóg nie potrzebuje podpórki w postaci nauki. Mieszanie nauki z religią czyni z Boga bezosobowe źródło energii, do którego można się podłączyć poprzez stosowanie uniwersalnych praw naukowych. Peale pisze: „Tak jak istnieją naukowe techniki wyzwalania energii atomowej, tak też są procedury naukowe pozwalające uwolnić energię duchową. [...] Bóg jest energią”. To zwykły okultyzm - czczenie stworzenia (sił przyrody) zamiast Stwórcy. Gdy szaman podrzyna gardło koguta, w określony sposób kropi krwią i mamrocze konkretną formułkę, duchy m u s z ą czynić to, co do nich należy. Okultyzm działa na zasadzie przyczyny i skutku.
Najsłynniejszym uczniem Peale'a jest Robert Schuller, który twierdzi, że Chrystus umarł po to, aby uświęcić nasze poczucie własnej wartości. Nazywa on Peale'a „człowiekiem, który wywarł na [jego] myślenie i teologię większy i donioślejszy wpływ niż jakakolwiek inna żyjąca osoba”. Schuller głosi coś, co bez żenady określa „teologią zorientowaną na człowieka” (znów stworzenie na pierwszym miejscu). Słowa: „Nie będziesz miał innych bogów obok Mnie” przekręca tak, że powstaje przykazanie: „Będziesz wierzył w Boga, który wierzy w ciebie!” - pomimo że Biblia ostrzega: „Przeklęty mąż, który na człowieku polega” (Jer 17,5; BB). Uważa on, że wysoce szkodliwe dla ewangelii jest nazywanie kogokolwiek grzesznikiem, i oznajmia: „Nie wiecie, jaką moc macie w sobie! [...] Możecie uczynić ze światem, cokolwiek zechcecie”. To Nauka Religijna w pseudoewangelicznym przybraniu.
Okultyści byli na świecie pierwszymi i przez tysiące lat jedynymi naukowcami. Aby uprawiać swą sztukę czarnoksięską za pomocą „p r a w manifestacji”, zawsze stosowali trzy podstawowe techniki n a u k o w e: pozytywne myślenie, pozytywne mówienie i wizualizację. Wszystkie trzy zostały dziś uznane przez ewangelikalny kościół i są w nim w poszechnym użyciu. Nikt nie rozpropagował tych technik okultystycznych tak skutecznie jak Paul (David) Yonggi Cho, pastor największego zboru na świecie - w Seulu.
Oto, co mówi Cho o pozytywnym mówieniu (wyznawaniu): „Swoimi ustami stwarzasz obecność Jezusa. [...] Jest On związany twymi wargami i twymi słowami”. O wizualizacji zaś, najpotężniejszej technice okultystycznej, Cho pisze: „Przez wizualizację i marzenia można wylęgnąć swoją przyszłość i wysiedzieć rezultaty”. W przedmowie do najsłynniejszej książki Cho „Czwarty wymiar” (The Fourth Dimension) Schuller tak pisze o wizualizacji: „Nie próbuj tego rozumieć. Po prostu zacznij z tego korzystać! To prawda. To działa. Wypróbowałem to. Dziękuję ci, Paulu Yonggi Cho, że pozwoliłeś Duchowi Świętemu przekazać ci to poselstwo dla nas i dla świata”.
Cho twierdzi, iż Bóg objawił mu, że „duch jest czwartym wymiarem”. W nim zaś znajduje się moc stwórcza. Według Cho Bóg stworzył wszechświat wizualizując go, i każdy - okultysta, chrześcijanin, szatan czy Bóg - może stwarzać w ten sam sposób, stosując „prawa czwartego wymiaru”. Nie trzeba być chrześcijaninem, aby wykorzystać energię zawartą w atomie - podobnie jest z „energią duchową” nauki religijnej.
W pełni się z tym zgadzając, Kenneth Hagin wyznaje, że Bóg objawił mu, iż nawet bezbożnicy mogą czynić cuda, pielęgnując „prawo wiary”. Charles Capps twierdzi, że Bóg powiedział mu, iż pozytywne wyznawanie „jest naukowym zastosowaniem mądrości Bożej w psychologicznym wymiarze człowieka. [...] Te reguły wiary opierają się na prawach duchowych. Działają dla każdego, kto jest zastosuje”. Wspólnym mianownikiem wszystkich tych nauczycieli jest rdzeń nauki religijnej: D u c h o w a siła, którą k a ż d y może uruchomić przez n a u k o w e zastosowanie p r a w nią rządzących.
Ten sam okultystyczny mariaż z nauką zauważamy w Secret Kingdom (Ukrytym królestwie) Pata Robertsona. Przybiera on postać ośmiu p r a w, „tak samo działających w naszym życiu jak prawa termodynamiki czy ciężkości”, prawa, do których stosuje się nawet Bóg. Siódme prawo nazywa się „Prawem Cudów”. Robertson powtarza tutaj po Cho, według którego cuda zawsze muszą się stosować do „Prawa Czwartego Wymiaru”. Jest to de facto zaprzeczenie cudów, na które w nauce religijnej miejsca nie ma.
Cuda z definicji nie mogą się rządzić prawami - one bowiem przerastają wszelkie prawa. Klasycznym argumentem ateisty jest twierdzenie, że cud to zwykły wypadek naturalny, którego wyjaśnienia nauka jeszcze nie znalazła. Nawet jeśli wierzymy w cuda, musimy przyznać, że jeśli nauka potrafi sformułować prawa rządzące daną sytuacją, sytuacja ta przestaje być cudem. To wielka tragedia, że popularni nauczyciele bez przerwy mówiąc o „cudach”, propagują de facto schrystianizowany szamanizm! Jeszcze zaś smutniejsze jest to, że wielu chrześcijan dało się bezwiednie nabrać na podobne kłamstwo.
Dla wielu chrześcijan modlitwa to technika religijna pozyskiwania tego, co sobie życzą. Wyobrażają sobie, że jeśli tylko uwierzą, że stanie się to, o co się modlą, to się to stanie. Czy to jest naprawdę w i a r a? Nie. Bo jeśli możemy sprawić, żeby coś się stało, przez w i e r z e n i e, że tak się stanie, wówczas nie potrzebujemy Boga. Sami staliśmy się bogami, którzy stwarzają za pomocą swych umysłów. „Jesteś małym bogiem” - - ogłaszają w programie sieci TBN Copeland i Benny Hinn. „Jestem małym bogiem!” - zachwyca się jej właściciel Paul Crouch w międzynarodowej telewizji i posyła do piekła wszystkich „łowców herezji”, których zdaniem takie nauczanie nie jest biblijne. Boże, ratuj!
Hagin radzi: „Miej wiarę w swoją wiarę”. Zdaniem tych ludzi wiara to siła, która działa według pewnych „praw wiary”. „Prawami naukowymi” zastąpili łaskę Boga, a przecież tylko On może być adresatem wiary. Wiara biblijna to wiara, że BÓG uczyni to, o co się modlimy. To wszystko zmienia! Gdyż nikt nie może żywić takiej wiary z całą pewnością, jeśli nie wie, że to, o co się modli, jest zgodne z wolą Bożą. Nie możemy s p r a w i a ć cudów, nie możemy też s p r a w i a ć, aby nasze modlitwy były wysłuchane. To byłoby czarnoksięstwo. Nie istnieje rytuał, formuła, modlitwa, żądanie czy technika, za pomocą których człowiek może uczynić cud. Cuda i odpowiedzi na modlitwę są łaskawymi darami od Stwórcy.
Łaska Boża krańcowo różni się od p r a w nauki religijnej. Łaska zamiast prawa - cóż za zasadniczy kontrast! Cuda są dziełem wyłącznie łaski Bożej. Największym zaś z nich jest nowe narodzenie, kiedy to z grzesznika staje się święty. Filozofia „technik” odciska piętno nawet na ewangelizacji. Wielu wyobraża sobie, że istnieje jakaś technika odpowiedniego podania ewangelii, która s p r a w i, że zgubieni przyjmą Chrystusa. Nic podobnego! Troszczmy się o to, aby głosić prostą, biblijną ewangelię, i to nie przy pomocy mądrości ludzkiej, aby nie niszczyć Krzyża (1 Kor 1,17), lecz w mocy Ducha Świętego. W żadnym razie nie usiłujmy podniecać niewierzących technikami psychologicznymi czy marketingowymi, zbyt często niestety stosowanymi w wielkich przebudzeniach i ewangelizacjach, bazujących przede wszystkim na uczuciach.
To Duch Święty musi przekonywać o prawdzie Bożej. Nie istnieje procedura czy rytuał, które mogłyby sprawić, że grzesznik przejdzie ze śmierci do życia. Nowe narodzenie to cud Bożej łaski, którego może dokonać jedynie sam Bóg. Zbliżyć się do Boga możemy tylko jak niegodni grzesznicy, ufni w Jego łaskę i miłosierdzie, nie zaś usiłując stosować „prawa naukowe” mające wyzwolić duchową energię. Musimy z pokorą przyznać, że nie istnieją formuły, które można by pomyśleć, wymówić lub uwizualizować, a które mogłyby Go skłonić, żeby nam odpowiedział.
Skąd więc mamy wiedzieć, czy Bóg odpowie i jak odpowie? Możemy polegać na Jego obietnicach. Lecz nie dzięki temu, iż wiążą Go jakieś prawa naukowe, ale dzięki jego wierności i miłości. Bóg jednak nie obiecał „pieczonych gołąbków”, które zawsze będą „wpadać do gąbki”. Słowo Boże nie gwarantuje nikomu idealnego zdrowia, pełnej ochrony przed prześladowaniami za wiarę ani przed okrucieństwami i niesprawiedliwością, jakie nieodłącznie towarzyszą nam w ziemskim życiu. Ma On natomiast wobec nas znacznie lepsze zamiary: nagrodę wieczną dla tych, którzy są „utwierdzeni wszelką mocą według potęgi chwały Jego ku wszelkiej cierpliwości i wytrwałości, z radością” (Kol 1,11), którzy z miłości ku Niemu „nie umiłowali życia swojego tak, by raczej je obrać niż śmierć” (Obj 12,11).
The Berean Call wrzesień 1992
(za uprzejmą zgodą Wydawców).
(za uprzejmą zgodą Wydawców).
« poprzedni artykuł | następny artykuł » |
---|