Wiara a rozum
Zarówno w świecie jak i w Kościele funkcjonuje fałszywe przekonanie, że wiary nie sposób pogodzić z rozumem – podczas gdy w rzeczywistości jedno nie może się obyć bez drugiego. Kiedy Bóg zawołał: „Adamie, gdzie jesteś?”, nie pytał o jego lokalizację, lecz o jego moralną i duchową więź ze Stwórcą. „Co stało się z tą więzią, która nas łączyła, Adamie? Brakuje mi jej, zasmuciłeś mnie”. Innymi słowy, jak głosi popularny napis na nalepce na samochód: „Czujesz się daleko od Boga? Zgadnij, kto się od kogo oddalił!”
Człowiek jest jak ów syn marnotrawny, który przedwcześnie, jeszcze przed śmiercią rodziców, zażądał wydania swojej części dziedzictwa, lecz zamiast rozsądnie je zainwestować, przepuścił na wszetecznice i hulaszcze życie. Widząc, że skończyły mu się pieniądze, rzekomi przyjaciele pozostawili go na pastwę losu, bez środków do życia, w wymownym świadectwie, jakich to „przyjaciół" można sobie zdobyć w drodze do nędzy i hańby.
Bóg chce przyciągnąć naszą uwagę: „chodźcie więc, a będziemy się prawować” – mówi Bóg do swych marnotrawnych dzieci. Jego słowo ma nam wiele do powiedzenia na temat tego wezwania. Bóg chciałby, abyśmy zastanawiali się nad tym dzień i noc. W najwcześniejszych wspomnieniach z dzieciństwa widzę ojca, jak klęczy z otwartą Biblią w dłoniach. Nigdy nie musiałem uczyć się na pamięć wersetów biblijnych. Słyszałem je tyle razy podczas naszych wspólnych rodzinnych modlitw i czytałem je tylekroć podczas swych osobistych rozważań, że stały się one częścią mnie samego.
Zbliża się czas zaślubin. Odbędą się w niebie. Jak głoszą słowa pewnego hymnu: „Cóż to będzie za dzień, gdy Jezusa ujrzą oczy me, gdy za rękę weźmie mnie, by przez Ziemię Obiecaną wieść […] cóż za chwały pełen to dzień!” Tego powinniśmy żarliwie wyczekiwać.
Gdy ktoś zadaje mi pytanie: „Jak sądzisz, jak szybko nastąpi Pochwycenie Kościoła?”, często odpowiadam: „A jak szybko chciałbyś, aby nastąpiło?” Znana jest historyjka o kaznodziei, który zadał słuchaczom pytanie: „Ilu z was chciałoby iść do nieba?” Wszystkie dzieci podniosły ręce – z wyjątkiem chłopczyka w pierwszym rzędzie. Po zakończeniu spotkania kaznodzieja podszedł do malca i zapytał: „A ty co, nie chcesz iść do nieba?” „Oczywiście że chcę, proszę pana!” – odrzekł. „Więc czemu nie podniosłeś ręki, gdy pytałem, kto chce iść do nieba?” „Bo proszę pana, ja myślałem, że pan ma na myśli już teraz”.
Oczywiście, że chcemy iść od nieba. Ale na tej ziemi mamy jeszcze tyle do zrobienia, że przestajemy tego wyczekiwać. Jesteśmy Oblubienicą Chrystusa. Tragedią jest, jeśli brak nam tej żarliwości wyczekiwania, jaka cechuje oblubienicę na myśl o zbliżającym się dniu zaślubin! Z jednej strony pragniemy być z Chrystusem. Wiemy, że nas kocha, mimo to myśl o tym, że stanę przed obliczem JAM JEST przeraża ponad wszelkie wyobrażenia. Wyglądajmy wszyscy z nowym utęsknieniem Jego obiecanego przyjścia.
Zdumiewające jest to, że Bóg chce „spierać się” [przekłady ang. podają nieco inaczej – „rozumować”] z nami, swymi stworzeniami. Jego Słowo wiele mówi o rozumieniu. Co to oznacza? Bóg może nam wyjaśniać, dlaczego uczynił pewne rzeczy, nie będzie jednak radził się nas w żadnej sprawie ani dyskutował z nami. Nie oczekuje od nas rady, za to przyjemność sprawia mu nasze posłuszeństwo. Mamy kochać Boga całym sercem i kochać bliźniego jak siebie samego. Jezus powiedział, że w tym tkwi istota Prawa i Proroków.
Bóg nie ma obowiązku nam się tłumaczyć. Mimo to powiada: „chodźcie więc, a będziemy się prawować” („rozumować”) (Iz 1,18). Myślę, że w ten sposób próbuje się z nami podzielić tym, co mu leży na sercu. Często zastanawiam się nad tym, jak wielki jest Bóg, i dziwię się, dlaczego zależy Mu na więzi z nami – lecz takie jest Jego serce. Wraz ze zbawieniem wszystko stało się nowe, także więź między nami, bliska jak więź między ojcem a dzieckiem.
Pismo powiada: „Początek mądrości jest taki: nabywaj mądrości, i za wszystko, co masz, nabywaj rozumu!” (Prz 4,7). Bóg nie próbuje nas do czegokolwiek przymusić, pragnie za to, abyśmy rozumieli i abyśmy znajdowali rozkosz w więzi, jaką pragnie On mieć ze swymi dziećmi.
Rzecz jasna, wiara nie jest skokiem na oślep w ciemność w nadziei na miękkie lądowanie. Musimy szukać, by dowiedzieć się, dokąd Bóg chce, abyśmy podążyli, i jaka jest Jego wola dla naszego życia. Chce, żebyśmy wiedzieli. Chce, abyśmy rozmieli. Nie chce traktować nas jak niewolników, lecz jak najbliższych przyjaciół. Jakie to niepojęte! Jakie chwalebne! Abraham został nazwany „przyjacielem Boga”. A Jezus powiedział swoim uczniom: „Odtąd już nie nazywam was sługami, ale przyjaciółmi” (J 15,15). Trudno wprost pojąć, że moglibyśmy być dla Boga przyjaciółmi, i nie tylko przyjaciółmi, ale i kimś najdroższym Jego sercu.
Jakże trafnie wyraził tę prawdę George Matheson w pieśni Oh, Love that will not let me go!, prawdę, która nadeszła – jak to określił – „niczym brzask na wysokościach":
Miłości, która mnie nie opuścisz!
Na Tobie opieram znużoną głowę;
Życie, którem Ci winien, oddaję Tobie,
By w niezmierzonej Twojej głębi
Bogactwa zaznało i pełni.
Światłości, która oświetlasz mi drogę,
Do Ciebie przytykam gasnącą głownię;
Me serce rozpalasz swą pochodnią,
By w płomienistym Twoim blasku
Jasności nabrało i światła.
Radości, która przenikasz mnie w bólu,
Nie będę zamykał przed Tobą serca;
Wśród deszczu widzę, jak biegnie tęcza,
I wiem, że spełni się obietnica
Dnia, gdy nie będzie już płaczu.
O Krzyżu, który podnosisz mi głowę,
Nie będę próbował uciec przed Tobą;
W prochu swą martwą chwałę złożę,
Pod Tobą bowiem czerwienią rozkwita
życie, które się nie kończy.
Amen.
Otrzymaliśmy nakaz, aby miłować Pana całym swoim sercem, duszą, umysłem i siłą, a bliźniego jak siebie samego. Nie jest to sugestia, lecz przykazanie. Jezus powiedział: „gdy stoicie i zanosicie modlitwy, odpuszczajcie, jeśli macie coś przeciwko komu, aby i Ojciec wasz, który jest w niebie, odpuścił wam wasze przewinienia” (Mk 11,25). Trudno nam się do tego zastosować, a przecież słowa te brzmią jasno: „Jeśli nie odpuścicie ludziom, i Ojciec wasz nie odpuści wam przewinień waszych” (Mt 6,15). Słowa te stanowią część tzw. kazania na Górze. I dotykają głębi naszego serca. Pamiętam pewną długą podróż taksówką, kiedy usiłowałem wyłuszczyć kierowcy ewangelię. Twierdził, że nigdy nie zgrzeszył. Przytoczyłem mu więc to przykazanie i zapytałem, czy stosował się kiedyś do niego. „Czy kocha pan swojego bliźniego jak siebie samego?” Zaśmiał się i odrzekł: „W życiu!” „W takim razie – powiedziałem – słowa Chrystusa brzmią jasno: jeśli żywi pan jakąś urazę do kogokolwiek, nie może pan oczekiwać, że Bóg przebaczy panu jakikolwiek grzech”. Oczywiście bez tego nowego życia, które zapewniła nam śmierć Chrystusa, tego rodzaju przebaczenie przerasta ludzkie możliwości. To, co było niewykonalne dla taksówkarza, jest wymagane od nas, uczniów Chrystusa.
Niełatwo się z tym zmierzyć. Tzw. Modlitwa Pańska jest w istocie „modlitwą uczniów”, którą Chrystus dał im i nam wszystkim. Możemy więc w ten sposób zwracać się do Wszechmocnego Boga:
„Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię twoje, przyjdź Królestwo twoje, bądź wola twoja, jak w niebie, tak i na ziemi. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj, i odpuść nam nasze winy, jak i my odpuszczamy naszym winowajcom; i nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode złego; albowiem twoje jest Królestwo i moc, i chwała na wieki wieków. Amen” (Mt 6,9-13).
Często nie mogę wyjść ze zdumienia, jak to możliwe, że możemy cieszyć się osobistą więzią z Bogiem i że nazywa On nas swoimi przyjaciółmi. To niepojęte! Nieraz mówię Bogu: „Jesteśmy tak żałosnymi istotami. Ty jesteś tak wielki. Dlaczego w ogóle ośmielamy się odzywać do Ciebie? Nie masz początku ani końca, jesteś niezmierzony w swej mocy i mądrości, a mimo to nazywasz nas przyjaciółmi. Cóż za łaskawość z Twojej strony! Proszę, naucz mnie, jak godnie Ci się za to odwzajemnić!”
Psalmista powiada:
„Gdy oglądam niebo twoje, dzieło palców Twoich, księżyc i gwiazdy, które Ty ustanowiłeś:
Czymże jest człowiek, że o nim pamiętasz, lub syn człowieczy, że go nawiedzasz?
Uczyniłeś go niewiele mniejszym od Boga, chwałą i dostojeństwem uwieńczyłeś go.
Dałeś mu panowanie nad dziełami rąk swoich, wszystko złożyłeś pod stopy jego” (Ps 8,4-7).
Dlaczego Bóg miałby pragnąć naszej miłości? Jaką wartość mogłaby ona mieć dla Niego? De facto niczego On od nas nie potrzebuje. Ojciec, Syn i Duch Święty przez całą dotychczasową wieczność żyli w idealnej harmonii, mając pełnię we wzajemnej wspólnocie. Nie ulega jednak wątpliwości, że człowiek został stworzony nie tylko na obraz Boga, ale i do jedynej w swoim rodzaju więzi z Nim. Czegoś podobnego nie sposób nawet z a c z ą ć rozumieć!
Z całą pewnością Bóg nie potrzebował w człowieku towarzysza. Tym, czego pragnął, była szczególna więź. Więź ta została zerwana w chwili, gdy człowiek zgrzeszył i Bóg nie mógł już mieć z nim społeczności. Nie rozumiemy, co oznacza ta strata, sądzę jednak, że odczuwa ją na sobie każdy człowiek. Jak głęboko musiał odczuć ją Bóg!
W sercu każdego człowieka jest pustka, którą może wypełnić jedynie Bóg. Bóg i człowiek mieli żyć sobą w bliskości, w przyjaźni. Istoty anielskie, które nie upadły wraz z Lucyferem, nie mogłyby doświadczyć podobnej więzi z Bogiem, ponieważ jako istoty bezgrzeszne nie mogłyby zaznać uczucia wdzięczności, jakie przepełnia odkupionego grzesznika. Do tego jest zdolny tylko człowiek (Łk 7,47).
Przepaść między Bogiem a człowiekiem odciska się na całym wszechświecie. W 8 rozdziale Listu do Rzymian jest powiedziane, że „całe stworzenie [...]wzdycha i wespół boleje aż dotąd”, ponieważ „z tęsknotą oczekuje objawienia synów Bożych”. Jestem przekonany, że każdy człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że we wszechświecie jest coś nie tak, coś, co sięga znacznie głębiej niż prasowe doniesienia o wojnach, mordach, gwałtach, rozbojach i wszystkich niegodziwościach pleniących się w społeczeństwie ludzi. Kryje się za tym coś więcej.
Pisarze dawnych wieków zdawali sobie z tego sprawę i próbowali to wyrazić. Zawarł to w swoich dziełach Dickens, a także Tołstoj, Dostojewski i wielu innych. W odróżnieniu od nich przytłaczająca większość filmów produkowanych dziś w Hollywood jest nie tylko odstręczająco rozwiązła, ale i na ogół płytka w swej prezentacji istoty ludzkiej natury, nie ukazuje też pustki ludzkiego serca. Wielu dawnych pisarzy obnażało niegodziwość ludzkiego serca, a choć nie byli chrześcijanami, w ich dziełach dobro odróżniało się od zła. W popularnych współczesnych książkach i filmach jest inaczej. Bóg nie jest tam czczony, lecz często ośmieszany. Jakby chciały one ucieleśnić smutną refleksję Boga: „Powiedział głupi w sercu swoim: nie ma Boga” (Ps 14,1; 53,1).
Przedstawiając ewangelię, musimy być gotowi do rozumowania. Wiemy, że Słowo Boże jest żywe i mocne, jest mieczem Ducha, lecz obdarzono nas zaszczytem dzielenia się nim z innymi. Musimy dzielić się tym, dlaczego wierzymy w Boga, i być „gotowi do obrony przed każdym, domagającym się od was wytłumaczenia się z nadziei waszej” [w Biblii Gdańskiej „domagającym się rachunku o tej nadziei”] (1 P 3,15). W tym miejscu rodzi się pytanie: Dlaczego ktoś miałby się domagać od nas wytłumaczenia, „rachunku”? Wynika stąd, że musieliśmy temu komuś dać jakiś powód do zadania takiego pytania – i oby powodem tym było świadectwo naszego pobożnego życia.
Często ociągamy się z opowiadaniem ewangelii, ponieważ nie wiemy, jak zacząć. Przychodzi mi do głowy pewien przykład, którym posługiwał się mój ojciec. Opowiadał o golarzu, który zabierając się do obsłużenia klienta podniósł nad jego głową brzytwę i zapytał: „Czy jest pan gotowy na śmierć?” Przerażony klient uciekł z zakładu fryzjerskiego. Nie jest to oczywiście najlepszy początek do zwiastowania ewangelii!
Przypominam sobie pewną dobrze ubraną i dobrze uczesaną, i ewidentnie majętną kobietę, obok której siedziałem raz w samolocie. Kilkakrotnie próbowałem zagaić rozmowę, ale dawała mi do zrozumienia, że nie ma na nią ochoty. Modliłem się do Boga: „Już dwa razy próbowałem podjąć rozmowę, żeby móc opowiedzieć jej ewangelię. Nic nie poradzę, to ona musi dać mi tę sposobność”. Czytałem akurat książkę Richarda Dawkinsa Samolubny gen. Miałem ją wetkniętą w schowek w oparciu siedzenia przede mną, wyjąłem więc, aby zacząć lekturę. Moja sąsiadka spojrzała na okładkę i rzuciła: „A cóż to za dziwaczny tytuł!” Na to czekałem. Odbyliśmy wspaniałą rozmowę. Okazało się, że kobieta ta była osobą poszukującą.
Są wokół nas ludzie, którzy tylko czekają, żeby przedstawić im ewangelię. Kiedyś zdarzyło mi się usiąść obok człowieka, który nosił się z zamiarem odebrania sobie życia. Był gotowy na ewangelię. Jeśli chcemy podzielić się z kimś ewangelią, Bóg na pewno otworzy drzwi. Nie polecam prób narzucania się komukolwiek z ewangelią. Niech Duch Święty wykonuje swoją pracę. Musimy stosować się do Bożego prowadzenia, jeśli mamy skutecznie wykonywać Jego dzieło.
Dzisiejszy człowiek nie ma czasu na Boga. Pewna stara pieśń stawia pytanie: „Co zrobisz z Jezusem? Tu nie da się być neutralnym. Pewnego dnia Twoje serce zada Ci pytanie: Co On zrobi ze mną?” Zgubione dusze przez całą wieczność będzie dręczyła świadomość, że drzwi niebios mogły być przed nimi otwarte przez Zbawiciela, którego odrzucili.
Na szczęście wciąż możemy głosić, że drzwi pozostają otwarte i każdy może przez nie wejść. Jak długo to jeszcze potrwa – nie wie żaden człowiek. Póki czas, każdy prawdziwy chrześcijanin powinien czuwać, aby wykorzystywać każdą nadarzającą się okazję, by głosić dobrą nowinę ewangelii. Takie jest „rozsądne” oczekiwanie naszego Pana względem nas.
Człowiek jest jak ów syn marnotrawny, który przedwcześnie, jeszcze przed śmiercią rodziców, zażądał wydania swojej części dziedzictwa, lecz zamiast rozsądnie je zainwestować, przepuścił na wszetecznice i hulaszcze życie. Widząc, że skończyły mu się pieniądze, rzekomi przyjaciele pozostawili go na pastwę losu, bez środków do życia, w wymownym świadectwie, jakich to „przyjaciół" można sobie zdobyć w drodze do nędzy i hańby.
Bóg chce przyciągnąć naszą uwagę: „chodźcie więc, a będziemy się prawować” – mówi Bóg do swych marnotrawnych dzieci. Jego słowo ma nam wiele do powiedzenia na temat tego wezwania. Bóg chciałby, abyśmy zastanawiali się nad tym dzień i noc. W najwcześniejszych wspomnieniach z dzieciństwa widzę ojca, jak klęczy z otwartą Biblią w dłoniach. Nigdy nie musiałem uczyć się na pamięć wersetów biblijnych. Słyszałem je tyle razy podczas naszych wspólnych rodzinnych modlitw i czytałem je tylekroć podczas swych osobistych rozważań, że stały się one częścią mnie samego.
Zbliża się czas zaślubin. Odbędą się w niebie. Jak głoszą słowa pewnego hymnu: „Cóż to będzie za dzień, gdy Jezusa ujrzą oczy me, gdy za rękę weźmie mnie, by przez Ziemię Obiecaną wieść […] cóż za chwały pełen to dzień!” Tego powinniśmy żarliwie wyczekiwać.
Gdy ktoś zadaje mi pytanie: „Jak sądzisz, jak szybko nastąpi Pochwycenie Kościoła?”, często odpowiadam: „A jak szybko chciałbyś, aby nastąpiło?” Znana jest historyjka o kaznodziei, który zadał słuchaczom pytanie: „Ilu z was chciałoby iść do nieba?” Wszystkie dzieci podniosły ręce – z wyjątkiem chłopczyka w pierwszym rzędzie. Po zakończeniu spotkania kaznodzieja podszedł do malca i zapytał: „A ty co, nie chcesz iść do nieba?” „Oczywiście że chcę, proszę pana!” – odrzekł. „Więc czemu nie podniosłeś ręki, gdy pytałem, kto chce iść do nieba?” „Bo proszę pana, ja myślałem, że pan ma na myśli już teraz”.
Oczywiście, że chcemy iść od nieba. Ale na tej ziemi mamy jeszcze tyle do zrobienia, że przestajemy tego wyczekiwać. Jesteśmy Oblubienicą Chrystusa. Tragedią jest, jeśli brak nam tej żarliwości wyczekiwania, jaka cechuje oblubienicę na myśl o zbliżającym się dniu zaślubin! Z jednej strony pragniemy być z Chrystusem. Wiemy, że nas kocha, mimo to myśl o tym, że stanę przed obliczem JAM JEST przeraża ponad wszelkie wyobrażenia. Wyglądajmy wszyscy z nowym utęsknieniem Jego obiecanego przyjścia.
Zdumiewające jest to, że Bóg chce „spierać się” [przekłady ang. podają nieco inaczej – „rozumować”] z nami, swymi stworzeniami. Jego Słowo wiele mówi o rozumieniu. Co to oznacza? Bóg może nam wyjaśniać, dlaczego uczynił pewne rzeczy, nie będzie jednak radził się nas w żadnej sprawie ani dyskutował z nami. Nie oczekuje od nas rady, za to przyjemność sprawia mu nasze posłuszeństwo. Mamy kochać Boga całym sercem i kochać bliźniego jak siebie samego. Jezus powiedział, że w tym tkwi istota Prawa i Proroków.
Bóg nie ma obowiązku nam się tłumaczyć. Mimo to powiada: „chodźcie więc, a będziemy się prawować” („rozumować”) (Iz 1,18). Myślę, że w ten sposób próbuje się z nami podzielić tym, co mu leży na sercu. Często zastanawiam się nad tym, jak wielki jest Bóg, i dziwię się, dlaczego zależy Mu na więzi z nami – lecz takie jest Jego serce. Wraz ze zbawieniem wszystko stało się nowe, także więź między nami, bliska jak więź między ojcem a dzieckiem.
Pismo powiada: „Początek mądrości jest taki: nabywaj mądrości, i za wszystko, co masz, nabywaj rozumu!” (Prz 4,7). Bóg nie próbuje nas do czegokolwiek przymusić, pragnie za to, abyśmy rozumieli i abyśmy znajdowali rozkosz w więzi, jaką pragnie On mieć ze swymi dziećmi.
Rzecz jasna, wiara nie jest skokiem na oślep w ciemność w nadziei na miękkie lądowanie. Musimy szukać, by dowiedzieć się, dokąd Bóg chce, abyśmy podążyli, i jaka jest Jego wola dla naszego życia. Chce, żebyśmy wiedzieli. Chce, abyśmy rozmieli. Nie chce traktować nas jak niewolników, lecz jak najbliższych przyjaciół. Jakie to niepojęte! Jakie chwalebne! Abraham został nazwany „przyjacielem Boga”. A Jezus powiedział swoim uczniom: „Odtąd już nie nazywam was sługami, ale przyjaciółmi” (J 15,15). Trudno wprost pojąć, że moglibyśmy być dla Boga przyjaciółmi, i nie tylko przyjaciółmi, ale i kimś najdroższym Jego sercu.
Jakże trafnie wyraził tę prawdę George Matheson w pieśni Oh, Love that will not let me go!, prawdę, która nadeszła – jak to określił – „niczym brzask na wysokościach":
Miłości, która mnie nie opuścisz!
Na Tobie opieram znużoną głowę;
Życie, którem Ci winien, oddaję Tobie,
By w niezmierzonej Twojej głębi
Bogactwa zaznało i pełni.
Światłości, która oświetlasz mi drogę,
Do Ciebie przytykam gasnącą głownię;
Me serce rozpalasz swą pochodnią,
By w płomienistym Twoim blasku
Jasności nabrało i światła.
Radości, która przenikasz mnie w bólu,
Nie będę zamykał przed Tobą serca;
Wśród deszczu widzę, jak biegnie tęcza,
I wiem, że spełni się obietnica
Dnia, gdy nie będzie już płaczu.
O Krzyżu, który podnosisz mi głowę,
Nie będę próbował uciec przed Tobą;
W prochu swą martwą chwałę złożę,
Pod Tobą bowiem czerwienią rozkwita
życie, które się nie kończy.
Amen.
Otrzymaliśmy nakaz, aby miłować Pana całym swoim sercem, duszą, umysłem i siłą, a bliźniego jak siebie samego. Nie jest to sugestia, lecz przykazanie. Jezus powiedział: „gdy stoicie i zanosicie modlitwy, odpuszczajcie, jeśli macie coś przeciwko komu, aby i Ojciec wasz, który jest w niebie, odpuścił wam wasze przewinienia” (Mk 11,25). Trudno nam się do tego zastosować, a przecież słowa te brzmią jasno: „Jeśli nie odpuścicie ludziom, i Ojciec wasz nie odpuści wam przewinień waszych” (Mt 6,15). Słowa te stanowią część tzw. kazania na Górze. I dotykają głębi naszego serca. Pamiętam pewną długą podróż taksówką, kiedy usiłowałem wyłuszczyć kierowcy ewangelię. Twierdził, że nigdy nie zgrzeszył. Przytoczyłem mu więc to przykazanie i zapytałem, czy stosował się kiedyś do niego. „Czy kocha pan swojego bliźniego jak siebie samego?” Zaśmiał się i odrzekł: „W życiu!” „W takim razie – powiedziałem – słowa Chrystusa brzmią jasno: jeśli żywi pan jakąś urazę do kogokolwiek, nie może pan oczekiwać, że Bóg przebaczy panu jakikolwiek grzech”. Oczywiście bez tego nowego życia, które zapewniła nam śmierć Chrystusa, tego rodzaju przebaczenie przerasta ludzkie możliwości. To, co było niewykonalne dla taksówkarza, jest wymagane od nas, uczniów Chrystusa.
Niełatwo się z tym zmierzyć. Tzw. Modlitwa Pańska jest w istocie „modlitwą uczniów”, którą Chrystus dał im i nam wszystkim. Możemy więc w ten sposób zwracać się do Wszechmocnego Boga:
„Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię twoje, przyjdź Królestwo twoje, bądź wola twoja, jak w niebie, tak i na ziemi. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj, i odpuść nam nasze winy, jak i my odpuszczamy naszym winowajcom; i nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode złego; albowiem twoje jest Królestwo i moc, i chwała na wieki wieków. Amen” (Mt 6,9-13).
Często nie mogę wyjść ze zdumienia, jak to możliwe, że możemy cieszyć się osobistą więzią z Bogiem i że nazywa On nas swoimi przyjaciółmi. To niepojęte! Nieraz mówię Bogu: „Jesteśmy tak żałosnymi istotami. Ty jesteś tak wielki. Dlaczego w ogóle ośmielamy się odzywać do Ciebie? Nie masz początku ani końca, jesteś niezmierzony w swej mocy i mądrości, a mimo to nazywasz nas przyjaciółmi. Cóż za łaskawość z Twojej strony! Proszę, naucz mnie, jak godnie Ci się za to odwzajemnić!”
Psalmista powiada:
„Gdy oglądam niebo twoje, dzieło palców Twoich, księżyc i gwiazdy, które Ty ustanowiłeś:
Czymże jest człowiek, że o nim pamiętasz, lub syn człowieczy, że go nawiedzasz?
Uczyniłeś go niewiele mniejszym od Boga, chwałą i dostojeństwem uwieńczyłeś go.
Dałeś mu panowanie nad dziełami rąk swoich, wszystko złożyłeś pod stopy jego” (Ps 8,4-7).
Dlaczego Bóg miałby pragnąć naszej miłości? Jaką wartość mogłaby ona mieć dla Niego? De facto niczego On od nas nie potrzebuje. Ojciec, Syn i Duch Święty przez całą dotychczasową wieczność żyli w idealnej harmonii, mając pełnię we wzajemnej wspólnocie. Nie ulega jednak wątpliwości, że człowiek został stworzony nie tylko na obraz Boga, ale i do jedynej w swoim rodzaju więzi z Nim. Czegoś podobnego nie sposób nawet z a c z ą ć rozumieć!
Z całą pewnością Bóg nie potrzebował w człowieku towarzysza. Tym, czego pragnął, była szczególna więź. Więź ta została zerwana w chwili, gdy człowiek zgrzeszył i Bóg nie mógł już mieć z nim społeczności. Nie rozumiemy, co oznacza ta strata, sądzę jednak, że odczuwa ją na sobie każdy człowiek. Jak głęboko musiał odczuć ją Bóg!
W sercu każdego człowieka jest pustka, którą może wypełnić jedynie Bóg. Bóg i człowiek mieli żyć sobą w bliskości, w przyjaźni. Istoty anielskie, które nie upadły wraz z Lucyferem, nie mogłyby doświadczyć podobnej więzi z Bogiem, ponieważ jako istoty bezgrzeszne nie mogłyby zaznać uczucia wdzięczności, jakie przepełnia odkupionego grzesznika. Do tego jest zdolny tylko człowiek (Łk 7,47).
Przepaść między Bogiem a człowiekiem odciska się na całym wszechświecie. W 8 rozdziale Listu do Rzymian jest powiedziane, że „całe stworzenie [...]wzdycha i wespół boleje aż dotąd”, ponieważ „z tęsknotą oczekuje objawienia synów Bożych”. Jestem przekonany, że każdy człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że we wszechświecie jest coś nie tak, coś, co sięga znacznie głębiej niż prasowe doniesienia o wojnach, mordach, gwałtach, rozbojach i wszystkich niegodziwościach pleniących się w społeczeństwie ludzi. Kryje się za tym coś więcej.
Pisarze dawnych wieków zdawali sobie z tego sprawę i próbowali to wyrazić. Zawarł to w swoich dziełach Dickens, a także Tołstoj, Dostojewski i wielu innych. W odróżnieniu od nich przytłaczająca większość filmów produkowanych dziś w Hollywood jest nie tylko odstręczająco rozwiązła, ale i na ogół płytka w swej prezentacji istoty ludzkiej natury, nie ukazuje też pustki ludzkiego serca. Wielu dawnych pisarzy obnażało niegodziwość ludzkiego serca, a choć nie byli chrześcijanami, w ich dziełach dobro odróżniało się od zła. W popularnych współczesnych książkach i filmach jest inaczej. Bóg nie jest tam czczony, lecz często ośmieszany. Jakby chciały one ucieleśnić smutną refleksję Boga: „Powiedział głupi w sercu swoim: nie ma Boga” (Ps 14,1; 53,1).
Przedstawiając ewangelię, musimy być gotowi do rozumowania. Wiemy, że Słowo Boże jest żywe i mocne, jest mieczem Ducha, lecz obdarzono nas zaszczytem dzielenia się nim z innymi. Musimy dzielić się tym, dlaczego wierzymy w Boga, i być „gotowi do obrony przed każdym, domagającym się od was wytłumaczenia się z nadziei waszej” [w Biblii Gdańskiej „domagającym się rachunku o tej nadziei”] (1 P 3,15). W tym miejscu rodzi się pytanie: Dlaczego ktoś miałby się domagać od nas wytłumaczenia, „rachunku”? Wynika stąd, że musieliśmy temu komuś dać jakiś powód do zadania takiego pytania – i oby powodem tym było świadectwo naszego pobożnego życia.
Często ociągamy się z opowiadaniem ewangelii, ponieważ nie wiemy, jak zacząć. Przychodzi mi do głowy pewien przykład, którym posługiwał się mój ojciec. Opowiadał o golarzu, który zabierając się do obsłużenia klienta podniósł nad jego głową brzytwę i zapytał: „Czy jest pan gotowy na śmierć?” Przerażony klient uciekł z zakładu fryzjerskiego. Nie jest to oczywiście najlepszy początek do zwiastowania ewangelii!
Przypominam sobie pewną dobrze ubraną i dobrze uczesaną, i ewidentnie majętną kobietę, obok której siedziałem raz w samolocie. Kilkakrotnie próbowałem zagaić rozmowę, ale dawała mi do zrozumienia, że nie ma na nią ochoty. Modliłem się do Boga: „Już dwa razy próbowałem podjąć rozmowę, żeby móc opowiedzieć jej ewangelię. Nic nie poradzę, to ona musi dać mi tę sposobność”. Czytałem akurat książkę Richarda Dawkinsa Samolubny gen. Miałem ją wetkniętą w schowek w oparciu siedzenia przede mną, wyjąłem więc, aby zacząć lekturę. Moja sąsiadka spojrzała na okładkę i rzuciła: „A cóż to za dziwaczny tytuł!” Na to czekałem. Odbyliśmy wspaniałą rozmowę. Okazało się, że kobieta ta była osobą poszukującą.
Są wokół nas ludzie, którzy tylko czekają, żeby przedstawić im ewangelię. Kiedyś zdarzyło mi się usiąść obok człowieka, który nosił się z zamiarem odebrania sobie życia. Był gotowy na ewangelię. Jeśli chcemy podzielić się z kimś ewangelią, Bóg na pewno otworzy drzwi. Nie polecam prób narzucania się komukolwiek z ewangelią. Niech Duch Święty wykonuje swoją pracę. Musimy stosować się do Bożego prowadzenia, jeśli mamy skutecznie wykonywać Jego dzieło.
Dzisiejszy człowiek nie ma czasu na Boga. Pewna stara pieśń stawia pytanie: „Co zrobisz z Jezusem? Tu nie da się być neutralnym. Pewnego dnia Twoje serce zada Ci pytanie: Co On zrobi ze mną?” Zgubione dusze przez całą wieczność będzie dręczyła świadomość, że drzwi niebios mogły być przed nimi otwarte przez Zbawiciela, którego odrzucili.
Na szczęście wciąż możemy głosić, że drzwi pozostają otwarte i każdy może przez nie wejść. Jak długo to jeszcze potrwa – nie wie żaden człowiek. Póki czas, każdy prawdziwy chrześcijanin powinien czuwać, aby wykorzystywać każdą nadarzającą się okazję, by głosić dobrą nowinę ewangelii. Takie jest „rozsądne” oczekiwanie naszego Pana względem nas.
The Berean Call, kwiecień 2010
Publikacja za uprzejmą zgodą Wydawców.
Publikacja za uprzejmą zgodą Wydawców.
« poprzedni artykuł | następny artykuł » |
---|