Czas i wieczność
Rok 1996 zaczął się - jak każdy nowy rok - przy akompaniamencie hałaśliwego świętowania. Trudno właściwie zrozumieć przyczynę takiej radości - po cóż fetować kolejne przypomnienie faktu, że nasze życie na ziemi upływa tak szybko? Fakt ten skłania raczej do trzeźwej refleksji i do modlitwy niż do hucznych zabaw.
Czas mija i nie da się go cofnąć. Poetka pisze o pamięci uciekającej „jak zwierzyna łowna ścieżkami, których odnaleźć nie umiem”. Czas jest tajemniczy, nie potrafimy go zrozumieć. Owszem, możemy o nim co nieco wiedzieć, lecz jego faktyczna natura nie daje się pojąć nawet awangardzie nauki. Czas - niezbędny dla zmiany i ruchu w fizycznym wszechświecie - w wieczności będzie nieobecny. W wieczności nic się nie zmienia ani nie starzeje, wieczność to wiekuista teraźniejszość, tego zaś obecnie nie potrafimy ogarnąć.
Nowa perspektywa
Lecz czy w wieczności nie będziemy podróżować we wszechświecie, to zaś nie będzie wymagało czasu? Nie będziemy „podróżować” w znanym nam sensie tego słowa. Przestrzeń jako miara odległości między miejscami czy przedmiotami być może przestanie istnieć albo też zmieni swój sens. W niebie będą przecież miliony odkupionych - czy miałoby to znaczyć, że część znajdzie się z dala od Chrystusa, gdzieś na obrzeżach ogromnego tłumu? Nie, wszyscy będziemy w Jego bezpośredniej obecności. Taka radość jest dziś dla nas nie do wyobrażenia.
Już w Tysiącletnim Królestwie nasze zmartwychwstałe, uwielbione ciała - podobnie jak ciało Chrystusa - nie będą należeć do wszechświata fizycznego, a zatem będą niezmienne, ponadczasowe, widzialne, lecz mogące znikać, zdolne przechodzić przez zamknięte drzwi i przez ściany. „...[Jezus] sam stanął wśród nich [...] zatrwożyli się i pełni lęku mniemali, że widzą ducha. Lecz On rzekł im: [...] Dotknijcie Mnie i patrzcie: Wszak duch nie ma ciała ani kości, jak widzicie, że Ja mam” (Łk 24,36-43; BW). Od apostoła Pawła dowiadujemy się: „Jeżeli jest ciało cielesne, to jest także ciało duchowe” (1 Kor 15,44). Nie umiemy określić, co to znaczy, poza tym, iż zostało nam ono ukazane w zmartwychwstałym Chrystusie.
Zmartwychwstanie: drzwi do wieczności
Bez zmartwychwstania Chrystusa nie byłoby nadziei na wieczność. Lecz Jego triumf nad śmiercią - istota naszej wiary - jest podważany przez wielu podających się za chrześcijan. Ewangelikalny Kościół Luterański Ameryki uznał, że nie ma już potrzeby wierzyć w zmartwychwstanie Chrystusa. Książka profesora Gerda Luedemanna, wydana niedawno przez Augsburg-Fortress Press, wydawnictwo należące do tego liczącego 5,6 miliona członków kościoła, kończy się wnioskiem, że ciało Jezusa zgniło w grobie.
Zmartwychwstaniu przeczy także Malcolm Muggeridge, słynna osobistość nawrócona na chrześcijaństwo (a niedawno na rzymski katolicyzm). Byłem pod wielkim wrażeniem świadectwa, jakie wygłosił on w 1974 na zorganizowanym pod patronatem Billy'ego Grahama Kongresie Ewangelizacji Świata w Lozannie. Później jednak przeczytałem jego książkę Jesus Rediscovered (Jezus ponownie odkryty), w której stwierdza on, że fakt zmartwychwstania bądź nie Chrystusa nie ma praktycznie znaczenia. „Wolę nawet uważać” - dodaje - „że jakiś porywacz [...] odciąga kamień, daje drapaka z ciałem [...] [a potem] porzuca zwłoki na pastwę sępów, które pozostawiają gołe kości słońcu - te drogie kości!”
A zatem apostołowie to kłamcy, bo rozgłosili, że Chrystus powstał z martwych i „objawił się jako żyjący i dał liczne tego dowody” (Dz 1,3). Kim zatem był ów samozwaniec ze śladami po gwoździach w rękach i nogach i z raną po włóczni w boku, który 40 dni spędził z uczniami, przekonując ich, że jest Jezusem, który powrócił z martwych? Grób był bezsprzecznie pusty. Rojenie sobie, że jakiś „porywacz” wykradł ciało z grobu strzeżonego przez żołnierzy rzymskich, to niedorzeczność!
Poza tym, jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, to chrześcijaństwo jest tylko jedną z wielu filozofii życiowych, jak buddyzm czy konfucjanizm. A nawet gorzej - bo przecież sam Chrystus obiecał, że powstanie z martwych, że jak On żyje, tak też będą żyć Jego uczniowie, i że pewnego dnia powróci, by zabrać ich ze Sobą do nieba. W odróżnieniu od buddyzmu, hinduizmu i islamu, których czołowe postacie nigdy nie złożyły podobnych deklaracji, jeśli Jezus nie zmartwychwstał, to jest kłamcą, a chrześcijaństwo to oszustwo!
Od wiary w zmartwychwstanie Chrystusa zależy nawet nasze zbawienie: „...jeśli ustami swoimi wyznasz, że Jezus jest Panem, i uwierzysz w sercu swoim, że Bóg wzbudził Go z martwych, zbawiony będziesz” (Rz 10,9). To właśnie książka Muggeridge'a jako jedna z pierwszych zwróciła mi uwagę na fakt, że wśród ludzi odrzucających samą istotę chrześcijaństwa są tacy, którzy udają prawdziwych uczniów Chrystusa, a w ten sposób niszczą kościół od środka. Wtedy ku swemu przerażeniu zacząłem dostrzegać, że postępuje już odstępstwo dni ostatnich, alarmująco narastając.
Fetowanie roku 2000
Nasz kalendarz opiera się rzekomo na dacie narodzin Chrystusa. Dziś robi wymyślne projekty świętowania w 2000 roku 2000 rocznicy urodzin Chrystusa. Tymczasem prawda jest taka, że ta wielka rocznica przypada na rok 1996, ponieważ przy obliczaniu naszego kalendarza pomylono się o cztery lata. Nie ma jednak powodu, aby świętować Jego 2000 urodziny, tak jak nie ma powodu, by świętować Jego np. 1999 urodziny. On się nie zmienia!
Obchody 2000 rocznicy urodzin Chrystusa w roku 2000 (jeśli do tego czasu Chrystus nie powróci i obchody się odbędą) zleją się z wieloma innymi uroczystościami, jakie będą się wtedy odbywać, przez co zostanie zaćmiona niezwykłość Chrystusa oraz prawdziwy cel Jego przyjścia na ziemię. Robert Muller, były zastępca sekretarza generalnego ONZ, osobistość w ruchu New Age, napisał: „Moim wielkim osobistym marzeniem jest doprowadzenie do niesamowitego sojuszu wszystkich większych religii i Narodów Zjednoczonych [...] w roku 2000 ludzkość na całym świecie powinna świętować Dwutysięczną Uroczystość Życia [...] [aby doprowadzić do] pokojowego, szczęśliwego i pobożnego społeczeństwa na ziemi”.
Widzieć kres wszystkich ludzi
Świętowanie urodzin przypomina nam, że każdy człowiek i każda rzecz nieuchronnie się starzeją, by w końcu zniknąć z powierzchni ziemi. Czas płynie bez względu na daty, wielkie wydarzenia czy ludzkie sentymenty, czyniąc w teraźniejszości krótkie, ulotne miejsce dla chwil, które zaraz odejdą w przeszłość. Jest w tym zresztą coś pocieszającego; ileż to trudnych i bolesnych okoliczności przetrwałem pokrzepiając się słowami: „To minie, jak wszystko”.
Lecz medal ma i drugą stronę. Bo gdy myśl o nieuchronnym końcu cierpień pociesza nas na fotelu dentystycznym, to podczas miłego urlopu wywiera na nas zgoła odmienny skutek. Jak mija doczesny ból, tak mijają i przyjemności tego życia. Tak też mija całe życie, bez względu na jego długość. Jest jak para „która ukazuje się na krótko, a potem znika” (Jk 4,14).
Większość z nas przez większość czasu o tym nie pamięta. Zwykle robimy sobie plany tak, jakby to życie nigdy nie miało się skończyć. Salomon pisał: „Lepiej iść do domu żałoby, niż iść do domu biesiady; bo tam widzi się kres wszystkich ludzi, a żyjący powinien brać to sobie do serca” (Kazn/Koh 7,2). Zabrzmiało ponuro? Z pewnością nie w zgodzie z ideą, że zawsze trzeba być „pozytywnym”! Mojżesz prosił: „Naucz nas liczyć dni nasze, abyśmy posiedli mądre serce” (Ps 90,12).
A zatem prawdziwa mądrość musi obejmować świadomość ulotności naszych dni na tej ziemi. Fakt, że to życie (bez względu na jego pomyślność i przyjemność bądź niepomyślność i bolesność) przemija i że wieczność nie przemija, powinien kierować wszystkimi naszymi wyborami. Bez tej świadomości będziemy żyć z myślą o czasie (którym zanadto jesteśmy zaaferowani), a nie o wieczności (której rzadko kiedy poświęcamy jakąś myśl).
Owszem, nasze decyzje co do życia doczesnego muszą być roztropne; zarazem jednak trzeba je podejmować w świetle wieczności. Wybór, w którym rozważyliśmy jedynie konsekwencje doczesne, ignorując katastrofalne skutki na wieczność, jest szczytem głupoty. Jezus przestrzegał, że „zyskanie całego świata” nie jest bynajmniej sukcesem, lecz najgorszą z klęsk, jeśli odbywa się za cenę duszy, czyli wiecznego przeznaczenia (Mk 8,36).
Na nowy rok podejmuje się zwykle uroczyste postanowienia, składa obietnice, budzi się nadzieja, rodzą się plany na przyszłość. W swoim klasycznym dziele A Serious Call to a Devout and Holy Life (Poważne wezwanie do pobożnego i świętego życia) William Law opisuje dwu ludzi, którzy na stare lata budują sobie domy: jeden na ziemi, drugi na Marsie, uznając się nawzajem za głupców. Law zauważa, że głupcami są obydwaj, a różnica tylko w długości czasu, po jakim głupota ich wyjdzie na jaw. Jeden planuje dom na Marsie, gdzie nigdy się nie znajdzie, drugi - dom na ziemi, gdzie nie będzie mógł pozostać.
Decyzje przez wzgląd na wieczność
Nie znaczy to, że nie powinniśmy w ogóle snuć doczesnych planów. Żaden jednak z tych planów - czy to dom na stare lata, czy zamiary na dzień jutrzejszy - nie powinien być niezależny od woli Bożej. Jakub pisał: „A teraz wy, którzy mówicie: Dziś albo jutro pójdziemy do tego lub owego miasta, zatrzymamy się tam przez jeden rok i będziemy handlowali i ciągnęli zyski, wy którzy nie wiecie, co jutro będzie. [...] Zamiast tego winniście mówić: Jeżeli Pan zechce, będziemy żyli i zrobimy to lub owo. Wy natomiast chełpicie się przechwałkami swoimi, wszelka tego rodzaju chełpliwość jest zła” (4,13-16).
Zarówno Blaise Pascal jak i John Locke zwrócili uwagę, że człowiek, który nie korzysta z dobrodziejstw życia doczesnego, po to aby lepiej przygotować się na wieczność, nic nie traci, gdyż życie to kończy się śmiercią. Lecz człowiek, który żyjąc wyłącznie myślą o ulotnych dobrach tego świata sprowadza na siebie wieczne cierpienie, przegrywa wszystko, i to wyłącznie z własnej winy. Około 250 lat temu zilustrował tę prawdę William Law, tworząc postać Penitensa, „bardzo zamożnego młodego kupca”, który „umiera w wieku 35 lat”. Przyjaciołom, którzy przyszli się nad nim użalać, Penitens ma do powiedzenia następujące słowa:
Patrzycie na mnie z litością, nie dlatego, iż nieprzygotowany wychodzę na spotkanie Sędziego żywych i umarłych, lecz dlatego, że w kwiecie wieku porzucam pomyślny swój interes. [...] A przecież najgłupszy postępek najgłupszego z dzieciąt nie może się z tym równać.
Nasz poczciwy przyjaciel Lepidus zmarł, jak wiecie, kiedy szykował się do uczty. Czy mniemacie, iż cierpi teraz, bo nie zdążył wówczas zażyć tej rozrywki? Ucztowanie, interesy, przyjemność, zabawy zacną rzeczą się nam wydają, gdy o niczym innym nie myślimy. Atoli gdy postawić je w sąsiedztwie śmierci, od razu kurczą się i niepozorne stają...
Jeśli odchodzę teraz do radości Bożych, to po cóż boleć nad tym, że przed czterdziestym rokiem życia mi się to przydarza? Czemu smucić się pójściem do nieba, bo kilku jeszcze interesów nie ubiłem i za ladą chwilę dłużej nie postałem? A jeślibym odchodził do duchów zgubionych, jakaż byłaby pociecha w tym, że dopiero w starości tam odchodzę i pośród ziemskich bogactw?
Teraz zaś, skoro sądu już wyglądam, skoro przybliżyło się do mnie wiekuiste szczęście bądź niedola, wszelka radość i pomyślność życia próżna się zdaje i nieważna. [...] Lecz, przyjaciele, zdumiewa mnie, że nie zawsze tak myślałem...
Jakież to dziwne, iż marne zdrowie czy małe interesy trzymają nas w takiej nieświadomości wielkich spraw, które tak prędko ku nam się zbliżają! (z książki Power of the Spirit - Moc Ducha).
Czy przez Pochwycenie, czy to przez śmierć, każdy z nas już wkrótce stanie przed Bogiem, aby zdać sprawę ze swego życia. Nawet najdłuższe życie nagle kończy się i stajemy wobec wieczności. Czas znika w przeszłości, wyjąwszy nasze wybory, słowa i czyny, które wpłynęły na kształt wieczności. Tak, krótkie nasze życie na tej ziemi ma zdolność dokonać wiele dobra i wiele zła. Potępieni stają przed „wielkim białym tronem” (Obj 20,11-15); ale i wierzący zostają rozliczeni z każdej myśli, słowa i czynu: „...wszyscy musimy stanąć przed sądem Chrystusowym, aby każdy odebrał zapłatę za uczynki swoje, dokonane w ciele, dobre czy złe...” (2 Kor 5,10-11).
Kompromis bywa trudniejszy do odparcia niż pokusa cielesna - a dziś coraz częściej musi się na niego decydować ten, kto dba o względy wpływowych postaci chrześcijaństwa. Napominanie, które Biblia zaleca, nie jest dziś mile widziane. Za to mile widziane musi być wszystko inne. Przed chwilą otrzymałem faks od byłego autora radiowych programów chrześcijańskich na żywo: „Mimo lawiny protestów słuchaczy 6 października nasz program zawieszono. [...] Parę tygodni temu [mój zmiennik] robił audycję o fałszywych naukach. [...] Ale zjawili się Promise Keepers [jeden z dzwoniących], jak zwykle zrobili aferę, [...] kierownictwo wezwało go na dywanik i wyrzuciło z programu. [...] Już 30 lat robię zawodowo chrześcijańskie radio i widzę, że chrześcijańskie audycje wtłacza się dziś w ramy poprawności religijnej [...] to tragedia dla całego ciała [Chrystusowego]. Tłumienie wolności słowa i wolności myśli zachodzi w mediach religijnych na jeszcze większą skalę niż w świeckich”. Zatraciliśmy wizję wieczności; niebo to miejsce, gdzie każdy chciałby pójść, byle jeszcze nie teraz.
Perspektywa wieczności zachęca nas do wierności Panu i Jego Słowu, oczekujemy bowiem radosnej chwili, ku której spoglądał i Chrystus, który „zamiast doznać należytej Mu radości wycierpiał krzyż...” (Hbr 12,2). Paweł apostoł zaklinał: „O tym, co w górze, myślcie, nie o tym, co na ziemi. Umarliście bowiem, a życie wasze jest ukryte wraz z Chrystusem w Bogu; gdy się Chrystus, który jest życiem naszym, okaże, wtedy się i wy okażecie razem z Nim w chwale” (Kol 3,2-4). Jan pociesza: „...gdy się [Chrystus] objawi, będziemy do Niego podobni, gdyż ujrzymy Go takim, jakim jest” (1 J 3,2). Paweł pokrzepia nas nadzieją, wobec której całkowicie bledną wszystkie atrakcje tego świata: „[Oczekujemy] błogosławionej nadziei i objawienia chwały wielkiego Boga i Zbawiciela naszego, Chrystusa Jezusa” (Tt 2,13).
Stara angielska pieśń głosi: „Kruszą się gliniane naczynia, starzeje się sam świat, lecz Chrystus, Pan nasz, proch urobi w nowy kształt. Tym ciałom nada postać na swój wzór, rozraduje całe swe stworzenie, uciszy jego jęk”. Dla takiej nadziei warto żyć - i warto dla niej umierać!
(za uprzejmą zgodą Wydawców).
*********************************************************************************************************************************************************************************
Zyjemy w roku 2010. Za nami rok 2000 i kolejne. Ci który jeszcze żyją zrobili kolejnych kilka kroków (lat) w kierunku wieczności . Jakiej? Czy tej z Jezusem Chrystusem w jego wiecznym Królestwie (Obj.21,7;22,1-5) , czy tej w wiecznym oddzieleniu od Boga w Jeziorze Ognistym (Obj.14,10-11; 21,8). Jezus Chrystus jeszcze nie przyszedł po swój Kościół. Wciąż jeszcze trwa czas łaski i czas zbawienia... . MARANATHA.
red.
« poprzedni artykuł | następny artykuł » |
---|