I powstanie wielu fałszywych proroków, i zwiodą wielu.

Mat. 24:11


Rooms: tańczący z demonami

     rooms                   

 

 

Rooms Jamesa Rubarta: tańczący z demonami, czyli psychologiczne „zbawienie”
Chata znalazła już naśladowców. W podobnym stylu i duchu James Rubart napisał Rooms (Pokoje). Nawet okładka tak jak przy Chacie kojarzy się z typowym amerykańskim horrorem.

Jedno jest pewne – za Chiny ludowe nie weszłabym ani do Chaty, ani do Pokojów. Nie chciałabym mieć nic wspólnego z demonami.
Schemat jest taki sam: człowiek „po przejściach” z ojcem brutalem, lecz o ustabilizowanym życiu, dostaje zaproszenie do dziwnego miejsca, gdzie doznaje „wewnętrznego uzdrowienia”, „wyzwolenia”. Tam przekonuje się, że kochający Bóg pragnie jego wolności, pragnie „relacji”, a nie „wypełniania praw” (również Biblii nie należy traktować zbyt poważnie). Grzeszność człowieka jest mało istotna, tym, co liczy się dla Boga, jest samorealizacja człowieka. Ten termin z dziedziny psychologii humanistycznej i New Age wprawdzie się nie pojawia, ale taki jest sens: pragnieniem Boga jest to, aby człowiek stał się tym, do czego został powołany, wolną istotą, która realizuje swój potencjał. Dopiero podążając za swoim wewnętrznym głosem (określanym od czasu do czasu a to jako „Duch Święty”, a to jako „serce”), może doświadczyć tej wolności.
 

Prywatny kurs duchowy dla bogaczy
Dla kogo jest ta książka? Sądząc po reakcji czytelników, nie zyska uznania niewierzących. Z  licznych recenzji w Internecie wynika, że jeśli ktoś niewierzący wziął ją do ręki (przez pomyłkę), przeżył tylko głębokie rozczarowanie „chrześcijańską propagandą”. Książka budzi natomiast euforię wśród amerykańskich chrześcijan, porównujących ją nie tylko do Chaty, ale nawet do... Wędrówki pielgrzyma i Listów starego diabła do młodego! Moim zdaniem te dwa ostatnie porównania są kolosalnie na wyrost. Można jedynie ubolewać nie tylko nad tragicznym upadkiem duchowym wśród chrześcijan, ale i nad ich totalnym brakiem obycia literackiego.

Treść: Micah Taylor, bajecznie bogaty geniusz informatyczny, twórca i współwłaściciel prężnej spółki giełdowej, otrzymuje w spadku po stryjecznym dziadku bajońsko drogi dom w bajońsko drogim miejscu nad samym brzegiem Pacyfiku. Dom okazuje się żyć własnym życiem, jest w nim mnóstwo pojawiających się i znikających pokojów i przedmiotów, a w nich cuda, dziwy, strachy i głosy, a wszystko na temat osobistego życia naszego bohatera. Jest pokój, w którym panują egipskie ciemności, a także pokój, z którego przez szparę sączy się niesamowita świetlistość i dobiega aromat róż i kwiatów jabłoni. Lecz bohater wejdzie do niego dopiero na końcu.

W pokojach tych nasz bohater wyprawia się w przeszłość, zagłębia się w zakamarki duszy, spotyka Jezusa, diabła i samego siebie. Początkowo niechętnie nastawiony do samego domu i do Boga, z czasem postanawia wrócić do Boga (jako nastolatek „podjął decyzję”, że pójdzie za Bogiem, ale potem odszedł od Niego) i na stałe zamieszkać w nowej rezydencji. W związku z tą decyzją jego dawne życie dosłownie przestaje istnieć – i bohater zostaje przeniesiony do alternatywnego życiorysu. W życiorysie alternatywnym jego własna firma okazuje się cudzą firmą, jego sympatyczna sekretarka antypatycznym szefem firmy, on tylko jednym z pracowników, jego dawna niewierząca narzeczona i współwłaścicielka firmy jest w tym życiu obcą kobietą. Zabieg rodem z Powrotu do przyszłości, gdzie życie poszczególnych osób ma kilka różnych przebiegów zależnie od okoliczności. Kiedy bohater, zdruzgotany tą zmianą życiorysu i wynikłą z niej stratą firmy, postanawia jednak wrócić do starego życia i odzyskać je, nagle przeskakuje do jeszcze innego alternatywnego życiorysu – w swojej firmie jest już „wiceprezesem”, a życiorys jego dawnej narzeczonej i współwłaścicielki firmy został przestawiony na jeszcze inny tor, na którym jest ona jego asystentką. Jednocześnie jego obecna wierząca narzeczona dosłownie „traci” ten kawałek życia, które przeżyli razem, i gdy bohater dzwoni do niej z miłosnymi deklaracjami, jest gotowa wzywać policję do niezrównoważonego obcego człowieka, który ją nęka – ponieważ w swoim nowym życiorysie autentycznie go nie zna.
 

Rezygnacja z bogactwa na rzecz „wolności”
Jednym z głównych tematów książki jest kwestia wolności i pełni życia.

Czym według ewangelii jest życie i pełnia życia? W Ewangelii Jana Jezus mówi wyraźnie: „A to jest żywot wieczny: aby poznali ciebie, jedynego prawdziwego Boga i Jezusa Chrystusa, którego posłałeś”.

Lecz w „Pokojach” chodzi o inne życie i inną, mglistą wolność. „Jezus przyszedł dać życie. Pełnię życia. Uzdrowić ludzi” – mówi anioł. Jezus „nie wyzwolił nas do jakichś obowiązków czy zobowiązań, wyzwolił nas dla samej wolności” – twierdzi w liście zmarły stryjeczny dziadek-dobroczyńca. – „Jeśli to, co robisz, niesie wolność i życie, to jest to prawdopodobnie chrześcijaństwo. Jeśli nie niesie, to jest to religia, a jej jest na tym świecie aż za dużo”.

Bohater musi wybierać między oszałamiającym sukcesem w wielkim świecie biznesu a cichym „prowincjonalnym” życiem i powrotem do dawnych pasji: gry na gitarze (w jednym z pokojów jest studio nagrań i kilkanaście najlepszych gitar, bohater bierze więc stratocastera z 1969 roku i od razu zabiera się do komponowania i miksowania), malowania obrazów i wycieczek rowerowych. Życie i wolność to życie na prowincji i powrót do dawnych pasji.

Jest to wybór typu „zamienił stryjek siekierkę na kijek” – samorealizacja poprzez sukces biznesowy zostaje zastąpiona przez samorealizację poprzez rozwój innych uzdolnień, pośpieszne życie miejskie zamienione na wolniejsze życie podmiejskie.

Ucieczka z miasta w zacisze przyrody i wolniejszy tryb życia jest dziś w modzie i jako szczęśliwa mieszkanka wsi na pewno nie potępię tej mody – lecz taka przeprowadzka sama w sobie nie ma nic wspólnego z byciem bądź niebyciem chrześcijaninem. Gdyby tak było, w miastach mielibyśmy samych pogan, a na prowincji samych chrześcijan. Gdybyż to było takie proste!

Niech żyje wolność, precz z regułami!
W książce „Pokoje” słowo „przykazanie” nie pojawia się ani razu. Mimo że Jezus powiedział, że jeśli Go miłujemy, będziemy zachowywać Jego przykazania (J 14,15.21; 15,10; 1 J 5,2-3). I mimo że zostawił nam tych przykazań mnóstwo. Zależy Mu na tym, abyśmy wypełniali je z miłości do Niego i jako ludzie wolni, wyzwoleni przez Syna (J 8,36) – ale jednak mamy je wypełniać.

Kiedy bohater powieści w przypływie entuzjazmu dla Boga postanawia napisać program, który pomoże ludziom rozpoznawać, jak zgodnie ze Słowem Bożym powinni postępować w każdej sytuacji, anioł, który czuwa nad nim, twierdzi, że nie chodzi o to, żeby wypełniać jakieś zasady, ustalone reguły, ale by naśladować Jezusa. „Nie chodzi o reguły i przepisy – twierdzi anioł – to jest religia. Chodzi o wolność i przyjaźń”. Mamy postępować według „Ducha”, a nie według jakichś zasad, tak jak i Jezus – według anioła – postępował. Anioł podaje też negatywny przykład faryzeuszów, którzy żyli tylko nakazami i zakazami – i Jezus ich za to potępił.

Autor widać bardzo pobieżnie czytał Pismo. Jedne fragmenty wyrywa z kontekstu, o innych  zapomina. Owszem, „litera zabija, a Duch ożywia”, a życie duchowe według programu komputerowego to chyba nie najlepszy pomysł. Natomiast nie jest tak, że przykazania Boże są złe czy nieważne – chodzi o to, że błędem jest ich legalistyczne wypełnianie i liczenie na to, że w ten sposób wysłużymy sobie życie wieczne. Jezus nie tylko nie zniósł Prawa Mojżeszowego, ale stwierdził, że przyszedł, aby je wypełnić! A nawet poszerzył je do niebywałych proporcji – nie wystarczy już nikogo nie zabić, On oczekuje od nas nawet tego, że nie nazwiemy brata półgłówkiem! Wroga nie tylko nie mamy przeklinać, ale mamy mu błogosławić. Czynimy to nie z powodu „zbierania punktów na niebo”, lecz z miłości do Tego, który nas wykupił. Na tym polega ewangeliczna wolność.

Faryzeusze to przykład tendencyjny – Jezus wielokrotnie podkreślał, że ustalali oni własne prawa i czynili je ważniejszymi nawet niż Prawo Boże, a sami mieli się za sprawiedliwych – i za to Jezus ich potępiał. Kogoś, kto przyszedł do Niego i szczycił się wypełnianiem przykazań Bożych, Jezus pochwalił, choć zaznaczył, że czegoś mu jeszcze brak (całkowitego oddania się Bogu, które przejawiłoby się w gotowości wyrzeczenia się bogactwa).
 

Wewnętrzne uzdrowienie zamiast zbawienia
Nieżyjący stryjeczny dziadek niebawem wyjaśnia, czym w istocie jest to wyzwolenie, które rzekomo chce dać Bóg. Chodzi o wyzwolenie od tego wszystkiego, „czemu dajemy miejsce w swoim życiu, próbując zakryć zranienia z przeszłości, ze strony przyjaciół, rodziny, trenerów, nauczycieli. Albo rodziców”. „Każdy człowiek ma ukryte zranienia, które wymagają zaleczenia” – twierdzi anioł. Wolność i prawdziwe życie polegają na uleczeniu z tych zranień.

Istotą zainicjowanych przez Boga przemian w życiu głównego bohatera jest uzdrowienie bolesnych przeżyć z dzieciństwa. Przeżycia te – jak musimy na słowo wierzyć autorowi – negatywnie wpływają na życie bohatera i dopiero osobiste wkroczenie Jezusa i przeprowadzona przez niego „psychoterapia" bohatera, ciągnąca się przez kilka stron, kładzie (przynajmniej na pozór) kres koszmarowi tłumionych wspomnień. Micah nie chce cofać się do bolesnych wspomnień, ale Jezus twierdzi, że to jest konieczne.

Co do przebaczania – z którym bohater ma wyraźne trudności – prawdziwy Jezus w Ewangelii wypowiada się jasno: jeśli nie przebaczymy z serca winowajcy, i to nawet siedemdziesiąt razy siedem, i nam nie zostanie przebaczone. Kropka. Bohater tymczasem przez całą książkę – nawet już po „psychoterapii” przeprowadzonej osobiście przez „Jezusa” – powraca do krzywd, jakie wyrządził mu ojciec, czekając, kiedy wreszcie ojciec go przeprosi.

Podczas „sesji psychoterapeutycznej” urządzonej bohaterowi osobiście przez „Jezusa” „Jezus” wiedzie go w przeszłość, w namacalny świat wspomnień, by uleczyć jego emocje. Stryjeczny dziadek – który jest w książce jednym z najważniejszych „autorytetów” – pisze w swoim liście do bohatera, że przebaczając komuś odnosimy się tylko do symptomów, a to jest zbyt płytkie,   potrzebne jest natomiast głębokie uzdrowienie. „Autorytet” ów głosi więc fałszywą naukę – zachęcając do zlekceważenia jasnego przykazania, które dał nam Jezus.

Jezus, którego przedstawia autor w tej scenie, jest Jezusem fałszywym. Kiedy podczas „psychoterapii” bohater sam czuje, że powinien wreszcie przebaczyć ojcu, „Jezus” powstrzymuje go, twierdząc, że jeszcze nie czas na to. Że jest ważniejsza rzecz do zrobienia – wpierw bohater musi przebaczyć sam sobie, ojcu przebaczy w swoim czasie. Jezus nie mógłby wypowiedzieć podobnych słów, sprzecznych z Ewangelią. Lecz autor waży się wkładać takie fałszywe słowa w Jego usta!

Jeśli jednak nie podoba się nam taka antyewangeliczna postawa, to znaczy, że trzymamy sztamę z diabłem. Krytykę bowiem, tego płytkiego, sentymentalnego podejścia tzw. psychologii chrześcijańskiej i epidemii egocentryzmu w dzisiejszym Kościele wkłada autor w usta... diabła.
 

Ludzkie serce – przewrotne czy Boży skarb?
Kiedy bohater przypomina aniołowi wersety biblijne mówiące o przewrotności ludzkiego serca, anioł gniewnie marszczy brwi, sugerując, że to nieprawda, i mówi, że nowe przymierze polega na tym, żeby wpuścić Boga do serca, aby dokonał w nim „pewnych napraw”. I takie „naprawione serce” jest czyste i święte - i to właśnie ludzkie serce należące do Boga jest owym ewangelicznym skarbem, o którym mówi Jezus, i którego - jak twierdzi anioł - należy słuchać. Odnowione ludzkie serce jest światłością, w której mistycznie pławi się para głównych bohaterów i w której stają przed obliczem Boga.

Jest to wymysł autora - Nowy Testament nie mówi nic o ludzkim sercu jako skarbie, a raczej napomina, żeby uważać na swoje serce i bacznie go pilnować. Bywa ono bowiem nieczułe, twarde, zatrwożone bądź omotane przez szatana (Hbr 13,9; J 14,27; Dz 5,3; Rz 2,5; Jk 1,26). Skarbem natomiast jest dla nas królestwo Boże, bo - jak mówi Jezus - „gdzie jest skarb twój, tam będzie i serce twoje” (Mt 6,21). Skarbem jest poznanie chwały Bożej, nie zaś samo serce, nawet jeśli rozświetlone przez Boga (2 Kor 4,6-7; Ef 1,18).

Bóg, Baal i Yoda mówią prawdę
„Wszelka prawda jest Bożą prawdą” - to koronny argument dzisiejszego globalnego agresywnego ekumenizmu, zmierzającego szybkim krokiem do formalnego zjednoczenia nie tylko wszystkich wyznań chrześcijańskich, ale i wszystkich religii, oraz ku zakazowi ewangelizacji. Kiedy anioł cytuje jakąś wypowiedź guru Yody z Gwiezdnych wojen, na zdziwienie bohatera odpowiada: „Prawda jest prawdą niezależnie od tego, czy wychodzi z ust Boga, czy Baala". I dodaje, że nie on to wymyślił, ale George MacDonald.

Przyznaję, że we wszystkich religiach można znaleźć jakieś ocalałe strzępki prawdy i każdy, nawet niewierzący, od czasu do czasu mówi prawdę, inaczej ten świat nie byłby w stanie trwać. Nawet diabeł, ojciec kłamstwa (Ew.Jana 8,44), potrafi mówić prawdę, przy okazji manipulując nią. Jest jednak różnica między uznaniem tego faktu a cytowaniem kłamliwych „autorytetów" na potwierdzenie swojego zdania. Jezus powiedział: „Ja jestem Droga, Prawda i Życie, nikt nie przychodzi do Ojca, jak tylko przeze mnie”, a Biblia mówi o Nim: „Prawda jest w Jezusie” (Ef 4,21). Autor „Pokojów” wkładając takie słowa w usta anioła Bożego sugeruje, że prawda jest wszędzie, nie tylko w Jezusie. Głoszenie ewangelii staje się zbędne.

Jeśli chodzi o George'a MacDonalda - ten XIX-wieczny szkocki pisarz i poeta zainspirował wielu późniejszych twórców, od C.S. Lewisa, Lewisa Carrolla i Tolkiena po muzyków rockowych, punkowych i New Age. Deklarował się jako chrześcijanin, był nawet pastorem  pewnego zboru kongregacjonalistycznego. Nie zagrzał jednak długo miejsca na tym stanowisku, z aprobatą tego Kościoła nie spotkało się bowiem jego uniwersalistyczne nauczanie. George MacDonald wierzył w powszechność zbawienia - że wszystkie istoty ostatecznie wybiorą życie wieczne, a piekło istnieje tylko umownie, jako ogień, który uleczy zatwardziałego grzesznika, wypalenie przez Boga tego, co w człowieku nieodpowiednie. „The wrath will consume what they call themselves; so that the selves God made shall appear” (Gniew [Boży] pochłonie to, czym oni siebie zwą, aż jaźń, którą Bóg uczynił, się ukaże). Wszyscy będą mogli doznać i prawdopodobnie wszyscy doznają takiego wypalenia i oczyszczenia przez Bożą miłość. (http://en.wikipedia.org/wiki/George_MacDonald). (Ten nacisk na Bożą terapię odkrywającą i leczącą prawdziwe ja jest też głównym wątkiem „Pokojów”, można przypuszczać, że autor inspirował się MacDonaldem).
 

Słowo Boże tylko do wycierania ust
Anioł, choć przyznaje, że powinniśmy wszystko testować według Pisma, nie tylko sam tego nie robi, ponieważ głosi swojemu podopiecznemu nauki sprzeczne z Biblią, ale i twierdzi, że chrześcijanie przez pierwsze piętnaście stuleci, do czasu wynalezienia druku przez Gutenberga, nie znali Słowa Bożego i żyli tylko według Ducha, i to Duchem, a nie Słowem trzeba się kierować.

Nasuwają się dwa wnioski co do autora. Po pierwsze, nie zna historii i nie wie, że Słowo Boże było skwapliwie i pieczołowicie przepisywane już od tysiącleci, uczono się go też na pamięć. Po drugie, autor nie rozróżnia między chrześcijanami z wyboru a „chrześcijanami” z przypadku. Oczywiście Europa była „chrześcijańska” już od czasów Konstantyna Wielkiego, lecz ilu wśród jej mieszkańców autentycznie wierzyło w Jeszuę Mesjasza i chciało żyć według Jego nauk?

W „Pokojach” to diabeł, a nie anioł, zachęca bohatera, żeby testował swoje „odkrycia” w świetle Słowa Bożego! Według anioła kierowanie się Biblią w decyzjach i ocenach jest przykładem szkodliwego zniewolenia przez reguły. „Biblia mówi, że Słowo jest pochodnią dla naszych stóp, a nie że dla naszej głowy”  (Ps 119,105) – twierdzi anioł w książce Rubarta. Najwidoczniej anioł ów słabo zna Słowo Boże, skoro zapomniał na przykład o takich słowach: „Przykazanie Pana jest jasne, oświeca oczy” (Ps 19,9).

Wehikuł czasu
Pomimo zachwytów chrześcijańskich czytelników książki pod względem fabuły stanowi ona zlepek kilku starszych (czasem bardzo starych) dzieł i koncepcji, z filmami Powrót do przyszłości i Matrix włącznie. O ile jednak w filmie rozrywkowym cofanie się w przeszłość i zmiana toku przyszłych wydarzeń mogą bawić przynajmniej niektórych, a gęsia skórka w thrillerze czy horrorze to dla niektórych sposób na odprężenie, o tyle podobny zabieg w książce, której głównym tematem są doniosłe i głębokie zagadnienia moralne i Bóg, budzi niesmak. W domostwie, które rzekomo przygotował dla bohatera Bóg, panuje – jak na mój gust – demoniczna atmosfera.

Egocentryczne podejście autora znajduje najlepszy wyraz właśnie w zabiegach manipulacji czasem: samorealizacji i decyzjom naszego bohatera zostaje podporządkowane życie całego jego otoczenia - wskutek jego prywatnych decyzji dotychczasowe życie innych ludzi zostaje unieważnione, a aktywacji ulega życie alternatywne. Przy kolejnej jego decyzji, podjętej nawet w tym samym dniu, życie tych osób może zostać przełączone na jeszcze kompletnie inną wersję.
 

O co chodzi w tej książce?
Faktyczny sens „Pokojów” nie tak łatwo od razu wyłuskać, ponieważ przez całą treść książki przewijają się chrześcijańskie terminy, chrześcijańskie koncepcje i wersety biblijne, które rodzą mylne przeświadczenie, że chodzi o to, by bohater się nawrócił, przyszedł do Jezusa i oddał Mu życie, rezygnując z dóbr tego świata.

Sęk w tym, że słowom i ideom chrześcijańskim książka nadaje niechrześcijański sens, a wersetom biblijnym niechrześcijańską interpretację. Jest to typowy zabieg spod znaku New Age – redefinicja pojęć. W New Age też pojawia się „Chrystus” (np. kosmiczny Chrystus), a nawet konkretnie „Jezus” (kurs cudów Helen Schucman). Jest Jezus gnostyków, Jezus, który studiował w Indiach, bywa też modny „Jezus historyczny” etc. Lecz nie są to Jezusowie prawdziwi. Nie jest też prawdziwy „Jezus” ukazany w tej książce i nie jest prawdziwe oferowane przez niego „życie”. Słowo „zbawienie” jest użyte w tej książce tylko raz, i to przez... diabła. Bohater nie zostaje zbawiony, ale jest wyzwalany przez Boga, przede wszystkim ze „zranień”, wskutek których nie może stać się doskonałym człowiekiem. Bóg musi tylko „trochę ponaprawiać” jego serce, a wtedy stanie się wolny i będzie żył naprawdę.

Jednym z tajemniczych rozmówców bohatera jest diabeł, innym anioł – lecz ich tożsamość poznajemy dopiero pod koniec książki. Ciekawe, że po ich wypowiedziach nie można poznać, kto jest kim. Podstępność tej książki przejawiła się w m.in. w tym, że w kilku bardzo ważnych kwestiach (psychologia chrześcijańska, przewrotność ludzkiego serca, przykazania Boże, Słowo Boże, grzech i zbawienie) zgadzałam się z książkowym diabłem i to diabeł częstokroć wygłasza klasyczną chrześcijańską teologię. Byłam nieomal do końca przekonana, że faktycznym diabłem jest „anioł”, ponieważ głosi on nauki sprzeczne z Biblią i relatywizuje prawdę, żywcem z New Age (podobne podejrzenia co do anioła żywił też bohater. Hm, oboje się myliliśmy ;-)). Autor książki, wkładając w usta diabła prawdy biblijne, dyskredytuje je w ten sposób, jednocześnie wynosząc na piedestał głoszone przez anioła herezje.

Na koniec przytoczę jedną z nielicznych recenzji krytycznych, pióra niewierzącego czytelnika:  

„Nasz bohater odniósł niebywały sukces i najwyraźniej jest kimś tak kosmicznie ważnym, że sam Bóg jest gotowy pojawić się w jego snach, by zdobyć z powrotem jego serce. Naprawdę nie wiem, czemu Bóg tak osobiście angażuje się w problemy, jakie ma ten facet ze swoim tatusiem. […] Co gorsza, powieść jest – co przyznaje sam autor – swego rodzaju spełnieniem pragnienia. Autor żałuje, że nie posiada fortuny bohatera, by móc zostać wybranym przez Boga do świętego oczyszczania duszy”.

Nie wszyscy na tym świecie mają tyle szczęścia i zostają obdarowani tak szczodrze, że nawet tracąc dobrze prosperującą firmę zostają z kosztownym domem i kosztownym kawałkiem gruntu. Większość ludzi ledwie wiąże koniec z końcem, a nawet co dzień żyje w lęku o swe życie. Wierzący muszą chronić się przed prześladowaniami, a nieraz je znosić, czasem nawet z rąk najbliższych. Czy rzeczywiście ich życie z Bogiem, wolność w Chrystusie i poznanie Boga są mniej warte niż życie i „wolność” rozdartego między gitarą a komputerem bohatera Rubarta?

Lecz ów niewierzący krytyk nie zauważył i jako niechrześcijanin nie mógł zauważyć o wiele głębszego problemu tkwiącego w książce Rubarta. Według autora człowiek nie jest grzesznikiem, nie ciąży na nim wina, to nie od win, nie od grzechów potrzebuje zbawienia. Człowiek nie potrzebuje zbawienia – lecz wyzwolenia, od „zranień”, które zadali mu inni. To one – a nie grzech – stoją mu na drodze do doskonałości, do pełni życia.

To nie jest ewangelia – ale tania pop-psychologia.

Dla każdego coś miłego
Czytałam „Pokoje” z mieszanymi uczuciami. Dostrzegałam te elementy antybiblijnej i antychrześcijańskiej herezji, jednak w natłoku słów, rozważań, rozterek bohatera i zwrotów akcji sama zadawałam sobie pytanie, czy aby się „nie przesłyszałam”, może coś źle zrozumiałam, może literatury fantasy nie powinnam oceniać tak rygorystycznie. Długie passusy powieści wydają się przecież prawowierne.

W odróżnieniu od Chaty Bóg/Jezus pojawia się tylko przelotnie i „wygląda” zdecydowanie bardziej prawowiernie niż tępawy poczciwina puszczający kaczki w Chacie, tak że jesteśmy nieomal skłonni darować autorowi ten bałwochwalczy wizerunek. Wypowiedzi bohaterów pozytywnych brzmią często bardzo prawowiernie. Ponieważ do końca nie wiemy, kto jest aniołem, a kto diabłem, to trudno na bieżąco orientować się, czy książka jest heretycka, czy wręcz przeciwnie. W natłoku prawowiernych zdań mamy ochotę te wątpliwe puścić mimo uszu. Lecz to właśnie te wątpliwe decydują o oryginalności książki, tak naprawdę tylko one się liczą, to w nich zawarta jest „odkrywczość” tej książki, i to one sprawiają, że prawda zostaje zrelatywizowana. Lecz w tym przypadku „odkrywcze” nie oznacza niestety „prawdziwe”. Wręcz przeciwnie. Mniej krytyczny czytelnik łyknie wszystko hurtem, a w głowie pozostanie mu tylko „odkrywcze” New Age. Że tak właśnie się dzieje, przekonują opinie amerykańskich chrześcijan.

Renomowane polskie wydawnictwo chrześcijańskie po przeanalizowaniu książki odstąpiło od jej wydania. Można tylko modlić się, aby nie znalazło się wydawnictwo mniej renomowane, chętne na łatwy zarobek na ludzkiej głupocie.

                   

 Orla    

Poniżej zamieszczamy zastosowania labiryntu w praktyce. Niestety z powodów podanych powyżej nie popieramy tej praktyki. Także w Biblii nigdzie nie znajdujemy labiryntu jako formy ewangelizacji.

Labirynt jako forma ewangelizacji:  LINK 1 , LINK 2

Co myślą o labiryncie inni: LINK

O labiryncie inne religie: LINK

 

                      

 

                           

Pisz do nas: kontakt@tiqva.pl